Ku zmartwieniu Victoire,
Ekspres jechał nadzwyczaj szybko i ani się obejrzała, już zdejmowała szatę i
wyglądała przez okno na szarobure zabudowania dworca Kings Cross. Całą podróż
starała się przejmować radosną atmosferę od Sashy i Flya, ale nie było to
łatwe. Scott też nie był w humorze, chociaż próbował tego nie okazywać.
Z drugiej jednak strony jego
humor poprawiał się z każdą milą, jej – pogarszał. Gdy pociąg się zatrzymał, chłopak
– nie zważając nawet na Anastasiję – wstał szybko i wykrzyknął:
- Tak! Dziękuję ci,
dziękuję!
Nie wiadomo do końca, komu
tak żywo dziękował, ale to już nie miało znaczenia – wybiegł z przedziału, Fly
za nim, a za nimi dodatkowo jeszcze Anastasija.
Sasha wybuchnęła śmiechem.
- Będzie miał szczęście jak
dziewczyna zacznie przysyłać mu sowy z miłosnymi listami tylko raz dziennie –
stwierdziła i odwróciła się do przyjaciółki – czas się pożegnać, Weasley – stwierdziła i podniosła
Victoire z siedzenia, jednocześnie zamykając ją w mocnym uścisku. Victoire
niepewnie go odwzajemniła, nie przepadała za cielesnym wyrażaniem uczuć.
- Trzymaj się i nie daj
rodzinie wejść sobie na głowę – poprosiła.
- Ty też – odpowiedziała Vicky
– I proszę, pisz do mnie.
- Może nawet uda mi się
wyrwać do ciebie na tydzień – Sasha odsunęła się i mrugnęła do przyjaciółki.
Razem wysiadły z pociągu i
od razu się rozdzieliły, bo na Victoire napadła Dominique, a tuż za nią
przypałętał się Louis.
- Nareszcie wakacje! –
krzyknęła młodsza siostra i z entuzjazmem potrząsnęła pięknymi, miedzianymi
lokami.
Victorie nie dziwiła się
jej. Nauka, sumy – to wszystko było dla Dominique męczarnią. Jej jedyną
rozrywką od zawsze był sport, ale mama nie pochwaliłaby tego, że jej córka gra
w drużynie, jak „jakieś tam chłoptasie”. Fleur Weasley uważała, że sportowcy są
mili, jeśli się na nich patrzy z trybun, niekoniecznie z boisk.
Dominique cały czas paplała
radośnie, Louis dodawał coś od siebie, a Victoire usiłowała ich zignorować i
powtarzała sobie w kółko, że będzie dobrze – byleby znalazła się już w swoim
pokoju w Muszelce. Tak pochłonęło ją wyobrażanie sobie siebie samej w ciszy i
spokoju, że nie zauważyła, gdy dołączyli do nich rodzice.
- Witajcie, moi drodzy –
odezwała się matka, biorąc w objęcia kolejno syna, potem obie córki naraz. Fleur
była wysoka, jasnowłosa i w każdym aspekcie idealna. Miała smukłą sylwetkę,
zmarszczki jedynie mimiczne i gęste, lśniące włosy. Zawsze chodziła z głową
uniesioną i dumną, bo „była prawdziwą Francuską”. Na szczęście, szybko nauczyła
się języka i po francusku prowadziła jedynie rozmowy z rodzicami i kuzynkami z Francji lub kłótnie z mężem.
Pan Weasley był równie
dumny, co swoja żona – chociaż nie tyle ze swego pochodzenia, co z posiadania
właśnie takiej małżonki. Był wyższy niż Fleur, jego włosy miały kolor typowej
weasleyowskiej rudości i związane były w kucyk, nieco rzadszy niż w młodości.
Uścisnął synowi dłoń, jak przystało na prawdziwego mężczyznę i pochwalił urodę
obu córek, a potem uśmiechnął się promiennie, zadowolony, że ma całą rodzinę
przy sobie.
Victoire lubiła, gdy ojciec
się uśmiechał, bo wtedy blizna na jego twarzy wydawała się bledsza i mniej
tajemnicza. Przyglądała się mu ostrożnie, ale i tak to zauważył. Mrugnął do córki
w beztroskim stylu i powiedział, przerywając żonie wywody:
- Wracajmy do domu.
Weasleyowie mieli bardzo
ładne, srebrne i nowoczesne auto, którym posługiwali się rzadko, ale które było
oczkiem w głowie pana Weasleya oraz po części jego syna. Ta niesamowita więź z
przedmiotem poruszającym się samodzielnie była niezrozumiała dla żeńskiej części
rodziny.
- Mężczyźni są czasem jak
dzieci – stwierdziła Fleur, gdy jechali między polami, by za chwilę znaleźć się
w Muszelce – A to jest ich duża zabawka.
Dominique szybko przytaknęła
mamie, bo bardzo chciała się jej przypodobać. Vicky dawno przestała już bawić
się w tę grę, gdy okazało się, że z siostrą nie ma szans. Dominique była
bezproblemowa – poddawała się woli matki bez szemrania i marudzenia, natomiast
jej starsza siostra zawsze miała odmienne zdanie i nie pogardziła jakimś
komentarzem, niekoniecznie pochlebnym.
Muszelka znajdowała się nad
brzegiem morza w sporym oddaleniu od reszty świata i dla Victoire był to dar od
losu. Nie musiała się codziennie mierzyć z natrętnymi sąsiadami i ludźmi. Tylko
czasem jakiś zbłąkany przechodzień dotarł aż na ich plażę, lecz wtedy mama lub
tata odsyłali go w innym kierunku za pomocą szybkiego zaklęcia.
W pobielane ściany domu
wetknięte były różnokolorowe muszle, które były dla dziewczynek jak małe
skarby. Wiele razy bawiły się, że dom jest ich magicznym zamkiem, a zły smok,
którym zazwyczaj był Louis, próbuje go zniszczyć. Victoire była przeważnie
księżniczką, którą trzeba było uwalniać, a Dominique lubiła grać walecznego rycerza.
Z czasem jej jednak przeszło, bo zaczęła odkrywać, co to znaczy dorastać i
biedny Louis sam musiał odgrywać i smoka, i rycerza.
Najlepsze zabawy były jednak
wtedy, gdy zjeżdżało się kuzynostwo ze strony taty – to od strony mamy było nieco…
sztywne. Kilkanaście różnokolorowych, choć przeważnie rudych, głów biegało dookoła domu,
wskakiwało do morza i uciekało przed falami, a ich śmiechy i piski niosły się echem
(spokojnie mogły się roznosić, bo rodzice zabezpieczali sobie uszy zaklęciem).
Pokój starszej Weasleyówny znajdował się na
piętrze od strony morza – co rano i co wieczór roztaczał się z niego piękny
widok na wstające lub kładące się spać słońce, które igrało beztrosko z morzem.
Victoire identyfikowała się ze słońcem, ale tylko w pełnym stopniu: tak jak ono
wypełniała przykładnie obowiązki, ale nie była niezależna i wolna.
Niestety.
Od razu wbiegła na górę.
Uwielbiała swój pokój –
jasne, pastelowe ściany zaklejone zdjęciami, plakatami, rysunkami i wierszami,
gładkie meble, na których stało mnóstwo zupełnie niepotrzebnych rzeczy, ale za
to bardzo ładnych, łóżko pod oknem, gdzie gdy zasypiała, mogła podziwiać
gwiazdy; wszystko.
Zamknęła drzwi i oparła się
o nie. Przez chwilę stała tak i chłonęła całą sobą zapach pokoju, a potem
otworzyła okno i wsłuchała się morze.
Nie chcąc marnować czasu,
usiadła przy biurku, zamoczyła pióro w atramencie i zaczęła pisać. Miała prosty
charakter pisma – czytelny, bez żadnych zawijasów i ozdobników. „Rzeczowy” –
mawiał jej ojciec. „Bardzo dobrze” – pomyślała dziewczyna – „Inaczej nikt nie
zechciałby czytać niepoważnych bazgrołów siedemnastolatki”. Nie żeby odważyła
się komukolwiek pokazać któreś ze swoich opowiadań. Kiedyś to zrobi. Ale
dopiero wtedy, jak będą gotowe. Umiejscowienie tego wydarzenia w przyszłości –
na pewno później, niż wcześniej.
Nim jednak Victoire zdążyła skreślić choćby jedno
zdanie, rozległo się pukanie do drzwi.
- Hmm… Tak? – sapnęła z
roztargnieniem dziewczyna – To znaczy, proszę - poprawiła się.
Szybko odłożyła pióro i
odsunęła kartki jak najdalej od siebie, bo do pokoju weszła, a raczej dumnie
wkroczyła jej matka.
- Dzień dobry – powiedziała
machinalnie Victoire i od razu jęknęła w duchu za swoją bezmyślność. „Dzień
dobry?!” Przecież widziała się z matką zaledwie pięć minut temu! Chyba jeszcze
nie do końca włączyła myślenie.
Na szczęście, Fleur nie
zauważyła gafy córki.
- Kochanie – weszła do
pokoju i rozejrzała się. Victoire czujnie obserwowała każdą reakcję pojawiającą
się na twarzy matki. Nieco uniosła brew przy rysunkach, kącik ust drgnął jej
przy zdjęciach, a gdy spojrzała na bałagan na biurku, westchnęła przeciągle.
- Jesteś tu od pięciu minut…
- zaczęła, ale coś jej się przypomniało, bo umilkła nagle i przysiadła na
łóżku. Nijak nie pasowała do artystycznego nieładu panującego w pokoju – Co u ciebie,
Victoire?
Dziewczyna przełknęła ślinę.
Matka nie często rozmawiała ze swoimi córkami ot, tak – bez powodu. Zazwyczaj
krył się za tym chytry podstęp, próba przechwycenia jakiejś tajnej informacji
albo wielka ciekawość najnowszych, pikantnych plotek. W każdej z trzech
kategorii Victoire biła na głowę jej siostra. Dominique była skupiskiem
towarzyskich anegdotek, informacji i poufnych faktów. W Hogwarcie to ona
udzielała się towarzysko, a Victoire snuła się po kątach, całkowicie zamknięta
w swoich myślach.
- Wszystko dobrze, mamo –
odpowiedziała córka – Nic się nie zmieniło odkąd ostatnio rozmawiałyśmy.
Victoire wysyłała do domu
sowę z listem raz na około dziesięć dni. Każdy list wyglądał tak samo: „Drodzy
Mamo i Tato, u mnie wszystko dobrze, (w tym miejscy wymieniała pozytywne opinie
nauczycieli, które otrzymała) co u was? Kocham, V.”
Przykro o tym mówić, ale
miała kilkanaście takich kopii, spisanych w jakiejś wolnej i niezwykle nudnej chwili
- tylko zmieniała daty i wpisywała oceny, a potem wysyłała do domu.
- Tak sobie myślę… -
odezwała się Fleur – Wiesz, masz już siedemnaście lat. Po wakacjach czeka cię
jeszcze tylko rok i… - oczy matki błysnęły niebezpiecznie - …przyszłość.
Victoire westchnęła ciężko i
zgarbiła się, nim zdołała pomyśleć nad konsekwencjami gestu.
Jej matka momentalnie przechyliła
się w jej kierunku, zaciekawiona.
- Nie chcesz mi o czymś
powiedzieć?
Victoire zamrugała,
zdezorientowana. Chyba nie była zbyt bystrą dziewczyną, bynajmniej nie dzisiaj.
Fleur odczekała chwilę, ale
widząc, że córka nie pali się do wyznań, dodała niby od niechcenia:
- Dominique często pisała mi
o swoich przyjaciołach – westchnęła i machinalnie zaczęła wygładzać prześcieradło
na łóżku – Ma urocze przyjaciółki. Czasem udało jej się też napomknąć o jakimś
przystojnym przyjacielu…
„Acha”, pomyślała Victoire,
„tu cię boli.”
Weasleyówna była bardzo
ładna, szczupła i starała się także być inteligentna – czuła się jednak źle,
kiedy skupiało się dookoła niej za dużo czarodziejek, a jeszcze gorzej, gdy
stało obok kilku czarodziejów. Chorobliwa nieśmiałość nie powinna dotyczyć
nikogo z rudych gałęzi Weasleyów, ale Victoire nie była ani ruda, ani
towarzyska.
Postanowiła odpowiedzieć matce
wprost, by jak najszybciej zakończyć męczarnię:
- Nie znalazłam jeszcze
nikogo, kim byłabym zainteresowana - Victoire słyszała, jak wyniośle i próżnie
to brzmi, ale powstrzymała się od skrzywienia. Matką nie musiała się
przejmować, jej nie przeszkadzały ani przesadna próżność, ani wyniosła pycha,
ani wybujałe ego – może dlatego, że wszystkie trzy cechy sama posiadała.
- Nieprawda. Znasz paru całkiem
sympatycznych chłopców.
Dominique pojawiła się w
drzwiach i jak to młodsze siostry mają w zwyczaju, bezczelnie wkroczyła do
pokoju i rozsiadła się wygodnie na łóżku obok matki. Była tu równie rzadkim gościem,
co Fleur, dlatego, że Vicky strzegła tego miejsca jako swojego sanktuarium,
które nie powinno być zakażone żadną złą energią. W normalnej sytuacji Victoire
by ją pogoniła, ale teraz była zbyt zajęta zastanawianiem się, czy naprawdę zna
sympatycznych chłopców.
Jej lista zaczynała się od
Skylera Maxwella i Scotta Wooda, ale obaj byli tylko jej przyjaciółmi. Z obu
stron nie było szans na coś więcej, szczególnie, że słyszała o niewielkim
romansie jaki kwitnął między Skyem i którąś z Puchonek z drużyny Quidditcha. Co
się zaś tyczy Scotta, on jak na razie leczył się po raczej przykrych doświadczeniach
pseudo – obsesyjnych, których doświadczył ze strony Anastasiji. Biedak.
Mogła tam dopisać prawie całą
męską cześć drużyny Quidditcha Gryffindoru, kilku Puchonów i Krukonów – nikogo
ze Slytherinu. Lista nie była długa i raczej mizerna – większość chłopców znała
jedynie z widzenia, tylko z niektórymi zamieniła choćby zdanie.
Dominique zdjęła jakąś książkę z biblioteczki
nad łóżkiem i oglądała ruchome fotografie magicznych zwierząt.
- Ja poznałam ostatnio
pewnego miłego Puchona – pochwaliła się – Marc, Max, Matthew… jakoś tak, nie
jestem pewna.
Victoire przewróciła oczami.
- Bardzo dziękuję wam za
zainteresowanie moją osobą – powiedziała przymilnie, ziewnęła i przeciągnęła
się – Ach, ależ jestem zmęczona.
Fleur nie miała problemu z
odczytaniem aluzji, uśmiechnęła się i wyszła pod pretekstem sprawdzenia, co tam
u syna.
Z Dominique był większy
problem, bo wyglądało na to, że książka nadzwyczajnie ją wciągnęła. Rozsiadła
się wygodnie i udawała, że nic nie słyszy.
Starsza Weasleyówna wskoczyła
łóżko i zepchnęła z niego siostrę.
- Au – jęknęła młodsza, gdy
jej pośladki boleśnie zapoznały się z drewnianym parkietem – Hej! –
zaprotestowała.
- Wyjdź!
Dominique rzuciła w stronę
siostry wściekłe spojrzenie. Ostentacyjnie zamknęła książkę, robiąc przy tym
okropny hałas, rzuciła ją na łóżko i wyszła. Chciała jeszcze trzasnąć drzwiami,
ale Victoire – ekspresowo łapiąc za różdżkę – zablokowała je zaklęciem.
Zamknęła drzwi na klucz. Wróciła
do biurka i zaczęła pisać.
W jej opowiadaniu zwykła,
śmiertelna, mugolska dziewczyna była zamknięta w wieży – to było dla Victoire
ważne, gdyż ona sama składała się z miliardów części. W skład jej ciała
(krzywiła się za każdym razem, gdy powtarzała w myślach to zdanie)
wchodziło: około 12,5% wilkołaka – po
tatusiu, 12,5% wili – po mamusi, 37,5% Weasley – po tatusiu i 37,5% Francuzki –
po mamusi. Dawało to 100% właściwie – nie – wiadomo – czego. Westchnęła.