Według panny Victoire
Weasley największym problemem świata byli rodzice. Nie chodziło już nawet o to,
że narzekali na bałagan i nieporządek albo że wymagali bezwzględnego
posłuszeństwa, o nie. Wytrzymałaby jakoś te reguły, gdyby tylko pozwolili jej
być sobą. Fleur była kochającą matką, ale za żadne monety z banku Gringotta nie
potrafiła zrozumieć swojej córki. Bill był kochającym ojcem, ale niewiele uwagi
poświęcał zainteresowaniom swoich dzieci.
Mimo wszystko, Weasleyowie
byli ogromną, kochającą się rodziną - Victoire lubiła powtarzać w myślach to
zdanie. Uwielbiała każdego ze swoich krewnych, bez względu na charakter,
ponieważ byli dla niej niekończącym się źródłem inspiracji.
Kolejny rok nauki w Hogwarcie
dobiegał końca i wszystkie kufry uczniowskie były już spakowane i znalazły się
w pociągu. Victoire miała na sobie długą czarną szatę i zawzięcie szukała w jej
kieszeniach skrawka papieru i samopiszącego pióra albo chociaż mugolskiego
długopisu. Notorycznie gubiła oba i notorycznie powtarzała sobie, że kiedyś ich
poszuka. Po kilku nieudanych próbach westchnęła zrezygnowana. Palce aż
świerzbiły ją, żeby napisać fragment – coś, cokolwiek o czymkolwiek, co pozwoliłoby
jej zapomnieć o tym, że czas już wracać do domu.
Nie zrozumcie źle, Muszelka
była wspaniałym domem, ale cóż z tego, skoro Vicky czuła się tam jak w
więzieniu?
Plan wychowania dzieci jej
matki nie uwzględniał pisarki ani artystki. Fleur zaplanowała dzieciom
przyszłość tuż po urodzeniu. Najmłodszy syn Louis miał zając całkiem wysokie
stanowisko w Ministerstwie Magii, by później ostatecznie zostać, oczywiście,
ministrem. Młodsza córka Dominique, jako że była bardziej piękna (pomimo że
była ruda, a może właśnie dlatego) niż inteligentna, miała bogato wyjść za mąż
za kogoś, kogo matka nazywała Dobrą Partią. Poglądy jak z poprzedniej epoki,
ale Fleur uparcie utrzymywała, że w jej rodzinnej Francji wciąż panuje taka
tradycja. Najstarsza, Victoire, miała odkryć coś niesamowicie magicznego. Tak,
przydziałem Vicky była nauka.
Nie żeby dziewczyna była za
mało inteligentna, żeby sobie poradzić. O nie, starała się jak mogła i
zdobywała całkiem zadowalające stopnie z wszystkich przedmiotów (ponieważ Fleur
wciąż nie potrafiła sprecyzować, w której dziedzinie powinna zabłyszczeć jej córka).
Sęk w tym, że nic a nic nie czerpała z tego satysfakcji, ani przyjemności.
Och, Merlinie! Chętnie
zostałaby jeszcze w Hogwarcie. Chętnie spędziłaby tam całe dwa miesiące wakacji
– zamknęłaby się w dormitorium i pisałaby. Nie widziała żadnego problemu w
siedzeniu całkiem samotnie przez długi godziny. Nie była aspołeczna, po prostu
nie przepadała za tłumem… No dobrze, może to jednak jest drobna oznaka aspołeczności.
Ale niewielka!
Swoją drogą to dziwne, że
unika tłumów, skoro jej najbliższa rodzina liczy ponad dwudziestkę osób i wszyscy
spotykają się często na Wielkich Zjazdach.
Wielkie Zjazdy to zazwyczaj
niezapowiedziane wizyty krewnych trwające od kilku godzin do kilku dni, kiedy
to wszyscy Weasleyowie i nieWeasleyowie się integrują, świętują, rozpaczają,
śmieją się lub płaczą. Święto urocza, ale męczące dla wszystkich.
- Hej, Weasley!
Victoire odwróciła głowę.
Nazwisko Weasley stanowiło w
Hogwarcie nieco kłopotliwą sprawę, gdyż na zawołanie „Hej, Weasley!” odwracało
się kolejno sześć głów. Jednak tym razem chodziło o nią.
Ciemnoskóra Sasha Jordan,
istny chochlik – nie dziewczyna, biegła uradowana w jej stronę z taką prędkością,
na jaką tylko mogła sobie pozwolić szukająca w Quidditchu.
- Uff, dogoniłam cię – uśmiechnęła
się do przyjaciółki – Zajmujemy razem przedział w Ekspresie. Siadasz z nami?
Victoire patrzyła na nią z
lekkim uśmiechem.
- Zgoda – kiwnęła głową –
Kim jest reszta nas?
- Wood, Maxwell – Sasha
złapała Victoire za dłoń i pociągnęła w stronę wejścia do pociągu - i ta mała
dziwnie wyglądająca dziewczynka, która wzdycha do Wooda.
Przeciskały się przez tłum
powtarzając co chwilę, że „szkoda, że rok się już skończył” albo „koniecznie
napisz do mnie” do uśmiechniętych twarzy dzieciaków aż w końcu znalazły wolny
przedział. Były pierwsze. Weszły do środka, zamknęły drzwi i odetchnęły z ulgą,
opadając na siedzenia.
- Mam wrażenie, że z roku na
rok jest ich coraz więcej – Sasha przetarła dłonią czoło i poprawiła długie czarne
włosy zaplątane w drobne warkoczyki.
Victoire wzruszyła
ramionami.
- Myślałam, że Scott
rozmawiał już z tą małą – zmieniła temat.
Tą małą dziwnie wyglądającą
dziewczynką była Anastasija Astanavic, dwunastoletnia Gryfonka, której celem życiowym
stało się uwielbianie na każdym kroku kapitana Gryfonów w Quidditchu, Scotta
Wooda.
Sasha pokręciła głową.
- Oczywiście, odbyli bardzo
poważną rozmowę, ale do małej nie dotarło chyba, że Scott nijak nie jest nią
zainteresowany. Teraz musi się z nią męczyć, bo ma za dobre serce, żeby spławić
ją ostro. Moim zdaniem najskuteczniejsze byłoby zaklęcie Avady – Sasha wykonała w powietrzu gest, który miał naśladować machnięcie
różdżką – Hop! I po sprawie.
Victoire przewróciła oczami.
- Nie mów tak – poprosiła,
ale sama nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
Sasha wyszczerzyła
śnieżnobiałe zęby, a potem zaśmiała się głośno, bo właśnie w tym momencie
weszli Scott Wood i Fly Maxwell a za nimi rozpromieniona Anastasija,
zarumieniona na twarzy z przejęcia.
Fly natychmiast zajął wolne
miejsce obok Sashy, czym zyskał sobie pełne nienawiści spojrzenie kolegi, który
zmuszony był usiąść obok swojej wielbicielki. Fly zabawnie poruszył brwiami.
Był bardzo przystojny – miał jasne, nieco za długie włosy, opaloną cerę i kilka
piegów na nosie. Był dobrze zbudowany, chociaż nie grał w Quidditcha i nosił na
szyi talizmany w postaci drewnianych koralików, na które rzekomo rzucone były
zaklęcia uzdrawiające.
Uwielbienie Anastasiji do Scotta
także było zrozumiałe – miał piękne, niebieskie oczy i ciemne włosy, krótko
przystrzyżone, żeby nie przeszkadzały mu w grze. Był dowcipny i inteligentny,
ale nade wszystko uroczy, dobry i pomocny. Był zbyt miły by wypłoszyć warknięciem
natrętną dwunastolatkę, która próbowała prześwietlić jego umysł spojrzeniem.
Fly pochylił się w stronę
przyjaciela:
- Pociesz się tym, że są
wakacje – szepnął i mrugnął konspiracyjnie – Nadrobi zaległości w „Magicznej
Miłości” – popularnym ostatnimi czasy wśród nastolatek serialu o przygodach
potężnego i przystojnego czarownika Harolda - |i zakocha się w głównym
bohaterze. Sto procent pewności – stwierdził.
Victoire z przerażeniem
spojrzała na Anastasiję, ale ta była tak pochłonięta swoją życiową misją, że niczego
nie usłyszała. Vicky nie wiedziała, czy powinno ją to cieszyć, czy raczej
martwić.
Scott odchrząknął i poruszył
się nerwowo na swoim miejscu. Wetknął dłoń za kołnierzyk szaty i starał się go
odsunąć od szyi. Miał wrażenie, że brakuje mu powietrza.
- Hmm… - mruknął i ponownie
odchrząknął, potem kaszlnął dwukrotnie i ostatecznie zrobił najbardziej cierpiętniczą
minę, jaką Victoire widziała w życiu – chętnie bym się czegoś napił –
zaryzykował i spojrzał kątem oka na swoją wielbicielkę. Ta zerwała się ze
swojego miejsca i uniosła rękę do góry, jakby wyrywała się do odpowiedzi.
- Ja przyniosę! – pisnęła i
w sekundę później już jej nie było.
Chłopak prawie podskoczył ze
szczęścia. Rozpiął szatę, rozparł się wygodnie na swoim miejscu, zamknął oczy i
odetchnął.
- No, bracie, nie masz lekko
– powiedział do siebie.
Fly przesiadł się na jego
stronę i szturchnął go łokciem.
- Nie rozumiem jak ty to
znosisz.
Wood otworzył jedno oko i
spojrzał na niego ze złością.
- Nie znoszę! W tym cały
szkopuł. Czasem, gdy się budzę, boję się otworzyć oczy, bo mam wrażenie, że ona
czeka przy moim łóżku i patrzy – wyznał z rozpaczą.
- Niewykluczone –
powiedziała poważnie Sasha, co sprawiło, że chłopak głośno jęknął.
Fly zamknął drzwi przedziału
i zasunął zasłonę.
- Pociesz się tym, że są
wakacje – powtórzył i uśmiechnął się szeroko – Dwa miesiące tylko dla siebie.
Żadnej nauki, żadnych wypracowań do napisania, żadnych lekcji do odrobienia…
- Żadnej dziewczynki od
nękania… - dorzuciła Sasha.
- Wspaniale! – uradował się
Scott i zerknął za okno – Proszę, niech ten pociąg się pośpieszy. Zmierzam ku wolności!
Victoire wcale nie chciała,
żeby się śpieszył. Wręcz przeciwnie, wolałaby, żeby się zatrzymał albo zawrócił.
Jej wolność została w Hogwarcie.
Choć ta historyjka wydaje się taka luźna to i tak twój styl sprawia, iż stwierdzam, że popadnę w kompleksy. Nie lubię cię, wiesz? :<
OdpowiedzUsuńNo fajnie,fajne...nie czytałam osobiśćie jeszcze Vic&Teddy ale może być.
OdpowiedzUsuńBędę zaglądała czytała,komentowała itp.
Pisz dalej ;)
Ojej, nie lubię takiej Fleur. Oczywiście mogła być taką surową i wymagającą matką, ale taką co rozumiała swoje dzieci... No i Bill też niezbyt pochlebnie opisany, a przecież w książce to taki super facet. Oby zaczęli zwracać uwagę na potrzeby swoich dzieci bo przyjadę do nich i porozmawiam... ^^
OdpowiedzUsuńAwww. Już lubię pana Wooda, nie tylko przez wzgląd na jego tatę (lub krewnego :D). To, że ma psycho fankę i tak dobrze się z nią obchodzi - to przemawia na jego korzyść :)
OdpowiedzUsuńVicky też jest kochana. Chociaż mniej niż Wood :D Jeżeli tylko Bill nie będzie sztywniakiem to nawet gdy Fleur będzie 'ojej-i-w-ogóle' to mi to nie będzie przeszkadzać.
Jaki ty masz talent...
Bardzo fajne ^.^ Czekam na dalsze postępy :) PS. Zajrzyj ;D http://hp-w-naszych-sercach.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńjestem twoim psychodelicznym fanem największym w gwoli ścisłości,hymm ten Bill nie bardzo mi się podoba ale może zyska przy bliższym poznaniu ;D Vika no jest coś w niej takiego że przyciąga, genialna postać Wooda i jego faki, zastanawiam się nad Fleur bo w jej zachowaniu musi być jakiś kruczek, mam racje?
OdpowiedzUsuńczekam z niecierpliwością na cd. <3