Rozdział I




Ku zmartwieniu Victoire, Ekspres jechał nadzwyczaj szybko i ani się obejrzała, już zdejmowała szatę i wyglądała przez okno na szarobure zabudowania dworca Kings Cross. Całą podróż starała się przejmować radosną atmosferę od Sashy i Flya, ale nie było to łatwe. Scott też nie był w humorze, chociaż próbował tego nie okazywać.
Z drugiej jednak strony jego humor poprawiał się z każdą milą, jej – pogarszał. Gdy pociąg się zatrzymał, chłopak – nie zważając nawet na Anastasiję – wstał szybko i wykrzyknął:
- Tak! Dziękuję ci, dziękuję!
Nie wiadomo do końca, komu tak żywo dziękował, ale to już nie miało znaczenia – wybiegł z przedziału, Fly za nim, a za nimi dodatkowo jeszcze Anastasija.
Sasha wybuchnęła śmiechem.
- Będzie miał szczęście jak dziewczyna zacznie przysyłać mu sowy z miłosnymi listami tylko raz dziennie – stwierdziła i odwróciła się do przyjaciółki – czas się pożegnać, Weasley – stwierdziła i podniosła Victoire z siedzenia, jednocześnie zamykając ją w mocnym uścisku. Victoire niepewnie go odwzajemniła, nie przepadała za cielesnym wyrażaniem uczuć.
- Trzymaj się i nie daj rodzinie wejść sobie na głowę – poprosiła.
- Ty też – odpowiedziała Vicky – I proszę, pisz do mnie.
- Może nawet uda mi się wyrwać do ciebie na tydzień – Sasha odsunęła się i mrugnęła do przyjaciółki.
Razem wysiadły z pociągu i od razu się rozdzieliły, bo na Victoire napadła Dominique, a tuż za nią przypałętał się Louis.
- Nareszcie wakacje! – krzyknęła młodsza siostra i z entuzjazmem potrząsnęła pięknymi, miedzianymi lokami.
Victorie nie dziwiła się jej. Nauka, sumy – to wszystko było dla Dominique męczarnią. Jej jedyną rozrywką od zawsze był sport, ale mama nie pochwaliłaby tego, że jej córka gra w drużynie, jak „jakieś tam chłoptasie”. Fleur Weasley uważała, że sportowcy są mili, jeśli się na nich patrzy z trybun, niekoniecznie z boisk.
Dominique cały czas paplała radośnie, Louis dodawał coś od siebie, a Victoire usiłowała ich zignorować i powtarzała sobie w kółko, że będzie dobrze – byleby znalazła się już w swoim pokoju w Muszelce. Tak pochłonęło ją wyobrażanie sobie siebie samej w ciszy i spokoju, że nie zauważyła, gdy dołączyli do nich rodzice.
- Witajcie, moi drodzy – odezwała się matka, biorąc w objęcia kolejno syna, potem obie córki naraz. Fleur była wysoka, jasnowłosa i w każdym aspekcie idealna. Miała smukłą sylwetkę, zmarszczki jedynie mimiczne i gęste, lśniące włosy. Zawsze chodziła z głową uniesioną i dumną, bo „była prawdziwą Francuską”. Na szczęście, szybko nauczyła się języka i po francusku prowadziła jedynie rozmowy z rodzicami i kuzynkami z Francji lub kłótnie z mężem.
Pan Weasley był równie dumny, co swoja żona – chociaż nie tyle ze swego pochodzenia, co z posiadania właśnie takiej małżonki. Był wyższy niż Fleur, jego włosy miały kolor typowej weasleyowskiej rudości i związane były w kucyk, nieco rzadszy niż w młodości. Uścisnął synowi dłoń, jak przystało na prawdziwego mężczyznę i pochwalił urodę obu córek, a potem uśmiechnął się promiennie, zadowolony, że ma całą rodzinę przy sobie.
Victoire lubiła, gdy ojciec się uśmiechał, bo wtedy blizna na jego twarzy wydawała się bledsza i mniej tajemnicza. Przyglądała się mu ostrożnie, ale i tak to zauważył. Mrugnął do córki w beztroskim stylu i powiedział, przerywając żonie wywody:
- Wracajmy do domu.
Weasleyowie mieli bardzo ładne, srebrne i nowoczesne auto, którym posługiwali się rzadko, ale które było oczkiem w głowie pana Weasleya oraz po części jego syna. Ta niesamowita więź z przedmiotem poruszającym się samodzielnie była niezrozumiała dla żeńskiej części rodziny.
- Mężczyźni są czasem jak dzieci – stwierdziła Fleur, gdy jechali między polami, by za chwilę znaleźć się w Muszelce – A to jest ich duża zabawka.
Dominique szybko przytaknęła mamie, bo bardzo chciała się jej przypodobać. Vicky dawno przestała już bawić się w tę grę, gdy okazało się, że z siostrą nie ma szans. Dominique była bezproblemowa – poddawała się woli matki bez szemrania i marudzenia, natomiast jej starsza siostra zawsze miała odmienne zdanie i nie pogardziła jakimś komentarzem, niekoniecznie pochlebnym.
Muszelka znajdowała się nad brzegiem morza w sporym oddaleniu od reszty świata i dla Victoire był to dar od losu. Nie musiała się codziennie mierzyć z natrętnymi sąsiadami i ludźmi. Tylko czasem jakiś zbłąkany przechodzień dotarł aż na ich plażę, lecz wtedy mama lub tata odsyłali go w innym kierunku za pomocą szybkiego zaklęcia.
W pobielane ściany domu wetknięte były różnokolorowe muszle, które były dla dziewczynek jak małe skarby. Wiele razy bawiły się, że dom jest ich magicznym zamkiem, a zły smok, którym zazwyczaj był Louis, próbuje go zniszczyć. Victoire była przeważnie księżniczką, którą trzeba było uwalniać, a Dominique lubiła grać walecznego rycerza. Z czasem jej jednak przeszło, bo zaczęła odkrywać, co to znaczy dorastać i biedny Louis sam musiał odgrywać i smoka, i rycerza.
Najlepsze zabawy były jednak wtedy, gdy zjeżdżało się kuzynostwo ze strony taty – to od strony mamy było nieco… sztywne. Kilkanaście różnokolorowych, choć przeważnie rudych, głów biegało dookoła domu, wskakiwało do morza i uciekało przed falami, a ich śmiechy i piski niosły się echem (spokojnie mogły się roznosić, bo rodzice zabezpieczali sobie uszy zaklęciem).
 Pokój starszej Weasleyówny znajdował się na piętrze od strony morza – co rano i co wieczór roztaczał się z niego piękny widok na wstające lub kładące się spać słońce, które igrało beztrosko z morzem. Victoire identyfikowała się ze słońcem, ale tylko w pełnym stopniu: tak jak ono wypełniała przykładnie obowiązki, ale nie była niezależna i wolna. Niestety.  
Od razu wbiegła na górę.
Uwielbiała swój pokój – jasne, pastelowe ściany zaklejone zdjęciami, plakatami, rysunkami i wierszami, gładkie meble, na których stało mnóstwo zupełnie niepotrzebnych rzeczy, ale za to bardzo ładnych, łóżko pod oknem, gdzie gdy zasypiała, mogła podziwiać gwiazdy; wszystko.
Zamknęła drzwi i oparła się o nie. Przez chwilę stała tak i chłonęła całą sobą zapach pokoju, a potem otworzyła okno i wsłuchała się morze.
Nie chcąc marnować czasu, usiadła przy biurku, zamoczyła pióro w atramencie i zaczęła pisać. Miała prosty charakter pisma – czytelny, bez żadnych zawijasów i ozdobników. „Rzeczowy” – mawiał jej ojciec. „Bardzo dobrze” – pomyślała dziewczyna – „Inaczej nikt nie zechciałby czytać niepoważnych bazgrołów siedemnastolatki”. Nie żeby odważyła się komukolwiek pokazać któreś ze swoich opowiadań. Kiedyś to zrobi. Ale dopiero wtedy, jak będą gotowe. Umiejscowienie tego wydarzenia w przyszłości – na pewno później, niż wcześniej. 
Nim  jednak Victoire zdążyła skreślić choćby jedno zdanie, rozległo się pukanie do drzwi.
- Hmm… Tak? – sapnęła z roztargnieniem dziewczyna – To znaczy, proszę - poprawiła się.
Szybko odłożyła pióro i odsunęła kartki jak najdalej od siebie, bo do pokoju weszła, a raczej dumnie wkroczyła jej matka.
- Dzień dobry – powiedziała machinalnie Victoire i od razu jęknęła w duchu za swoją bezmyślność. „Dzień dobry?!” Przecież widziała się z matką zaledwie pięć minut temu! Chyba jeszcze nie do końca włączyła myślenie.
Na szczęście, Fleur nie zauważyła gafy córki.
- Kochanie – weszła do pokoju i rozejrzała się. Victoire czujnie obserwowała każdą reakcję pojawiającą się na twarzy matki. Nieco uniosła brew przy rysunkach, kącik ust drgnął jej przy zdjęciach, a gdy spojrzała na bałagan na biurku, westchnęła przeciągle.
- Jesteś tu od pięciu minut… - zaczęła, ale coś jej się przypomniało, bo umilkła nagle i przysiadła na łóżku. Nijak nie pasowała do artystycznego nieładu panującego w pokoju – Co u ciebie, Victoire?
Dziewczyna przełknęła ślinę. Matka nie często rozmawiała ze swoimi córkami ot, tak – bez powodu. Zazwyczaj krył się za tym chytry podstęp, próba przechwycenia jakiejś tajnej informacji albo wielka ciekawość najnowszych, pikantnych plotek. W każdej z trzech kategorii Victoire biła na głowę jej siostra. Dominique była skupiskiem towarzyskich anegdotek, informacji i poufnych faktów. W Hogwarcie to ona udzielała się towarzysko, a Victoire snuła się po kątach, całkowicie zamknięta w swoich myślach.
- Wszystko dobrze, mamo – odpowiedziała córka – Nic się nie zmieniło odkąd ostatnio rozmawiałyśmy.
Victoire wysyłała do domu sowę z listem raz na około dziesięć dni. Każdy list wyglądał tak samo: „Drodzy Mamo i Tato, u mnie wszystko dobrze, (w tym miejscy wymieniała pozytywne opinie nauczycieli, które otrzymała) co u was? Kocham, V.”
Przykro o tym mówić, ale miała kilkanaście takich kopii, spisanych w jakiejś wolnej i niezwykle nudnej chwili - tylko zmieniała daty i wpisywała oceny, a potem wysyłała do domu.
- Tak sobie myślę… - odezwała się Fleur – Wiesz, masz już siedemnaście lat. Po wakacjach czeka cię jeszcze tylko rok i… - oczy matki błysnęły niebezpiecznie - …przyszłość.
Victoire westchnęła ciężko i zgarbiła się, nim zdołała pomyśleć nad konsekwencjami gestu.
Jej matka momentalnie przechyliła się w jej kierunku, zaciekawiona.
- Nie chcesz mi o czymś powiedzieć?
Victoire zamrugała, zdezorientowana. Chyba nie była zbyt bystrą dziewczyną, bynajmniej nie dzisiaj.
Fleur odczekała chwilę, ale widząc, że córka nie pali się do wyznań, dodała niby od niechcenia:
- Dominique często pisała mi o swoich przyjaciołach – westchnęła i machinalnie zaczęła wygładzać prześcieradło na łóżku – Ma urocze przyjaciółki. Czasem udało jej się też napomknąć o jakimś przystojnym przyjacielu…
„Acha”, pomyślała Victoire, „tu cię boli.”
Weasleyówna była bardzo ładna, szczupła i starała się także być inteligentna – czuła się jednak źle, kiedy skupiało się dookoła niej za dużo czarodziejek, a jeszcze gorzej, gdy stało obok kilku czarodziejów. Chorobliwa nieśmiałość nie powinna dotyczyć nikogo z rudych gałęzi Weasleyów, ale Victoire nie była ani ruda, ani towarzyska.
Postanowiła odpowiedzieć matce wprost, by jak najszybciej zakończyć męczarnię:
- Nie znalazłam jeszcze nikogo, kim byłabym zainteresowana - Victoire słyszała, jak wyniośle i próżnie to brzmi, ale powstrzymała się od skrzywienia. Matką nie musiała się przejmować, jej nie przeszkadzały ani przesadna próżność, ani wyniosła pycha, ani wybujałe ego – może dlatego, że wszystkie trzy cechy sama posiadała.
- Nieprawda. Znasz paru całkiem sympatycznych chłopców.
Dominique pojawiła się w drzwiach i jak to młodsze siostry mają w zwyczaju, bezczelnie wkroczyła do pokoju i rozsiadła się wygodnie na łóżku obok matki. Była tu równie rzadkim gościem, co Fleur, dlatego, że Vicky strzegła tego miejsca jako swojego sanktuarium, które nie powinno być zakażone żadną złą energią. W normalnej sytuacji Victoire by ją pogoniła, ale teraz była zbyt zajęta zastanawianiem się, czy naprawdę zna sympatycznych chłopców.
Jej lista zaczynała się od Skylera Maxwella i Scotta Wooda, ale obaj byli tylko jej przyjaciółmi. Z obu stron nie było szans na coś więcej, szczególnie, że słyszała o niewielkim romansie jaki kwitnął między Skyem i którąś z Puchonek z drużyny Quidditcha. Co się zaś tyczy Scotta, on jak na razie leczył się po raczej przykrych doświadczeniach pseudo – obsesyjnych, których doświadczył ze strony Anastasiji. Biedak.
Mogła tam dopisać prawie całą męską cześć drużyny Quidditcha Gryffindoru, kilku Puchonów i Krukonów – nikogo ze Slytherinu. Lista nie była długa i raczej mizerna – większość chłopców znała jedynie z widzenia, tylko z niektórymi zamieniła choćby zdanie.
 Dominique zdjęła jakąś książkę z biblioteczki nad łóżkiem i oglądała ruchome fotografie magicznych zwierząt.
- Ja poznałam ostatnio pewnego miłego Puchona – pochwaliła się – Marc, Max, Matthew… jakoś tak, nie jestem pewna.
Victoire przewróciła oczami.
- Bardzo dziękuję wam za zainteresowanie moją osobą – powiedziała przymilnie, ziewnęła i przeciągnęła się – Ach, ależ jestem zmęczona.
Fleur nie miała problemu z odczytaniem aluzji, uśmiechnęła się i wyszła pod pretekstem sprawdzenia, co tam u syna.
Z Dominique był większy problem, bo wyglądało na to, że książka nadzwyczajnie ją wciągnęła. Rozsiadła się wygodnie i udawała, że nic nie słyszy.
Starsza Weasleyówna wskoczyła łóżko i zepchnęła z niego siostrę.
- Au – jęknęła młodsza, gdy jej pośladki boleśnie zapoznały się z drewnianym parkietem – Hej! – zaprotestowała.
- Wyjdź!
Dominique rzuciła w stronę siostry wściekłe spojrzenie. Ostentacyjnie zamknęła książkę, robiąc przy tym okropny hałas, rzuciła ją na łóżko i wyszła. Chciała jeszcze trzasnąć drzwiami, ale Victoire – ekspresowo łapiąc za różdżkę – zablokowała je zaklęciem.
Zamknęła drzwi na klucz. Wróciła do biurka i zaczęła pisać.
W jej opowiadaniu zwykła, śmiertelna, mugolska dziewczyna była zamknięta w wieży – to było dla Victoire ważne, gdyż ona sama składała się z miliardów części. W skład jej ciała (krzywiła się za każdym razem, gdy powtarzała w myślach to zdanie) wchodziło:  około 12,5% wilkołaka – po tatusiu, 12,5% wili – po mamusi, 37,5% Weasley – po tatusiu i 37,5% Francuzki – po mamusi. Dawało to 100% właściwie – nie – wiadomo – czego. Westchnęła.

Prolog


 




Według panny Victoire Weasley największym problemem świata byli rodzice. Nie chodziło już nawet o to, że narzekali na bałagan i nieporządek albo że wymagali bezwzględnego posłuszeństwa, o nie. Wytrzymałaby jakoś te reguły, gdyby tylko pozwolili jej być sobą. Fleur była kochającą matką, ale za żadne monety z banku Gringotta nie potrafiła zrozumieć swojej córki. Bill był kochającym ojcem, ale niewiele uwagi poświęcał zainteresowaniom swoich dzieci.
Mimo wszystko, Weasleyowie byli ogromną, kochającą się rodziną - Victoire lubiła powtarzać w myślach to zdanie. Uwielbiała każdego ze swoich krewnych, bez względu na charakter, ponieważ byli dla niej niekończącym się źródłem inspiracji.
Kolejny rok nauki w Hogwarcie dobiegał końca i wszystkie kufry uczniowskie były już spakowane i znalazły się w pociągu. Victoire miała na sobie długą czarną szatę i zawzięcie szukała w jej kieszeniach skrawka papieru i samopiszącego pióra albo chociaż mugolskiego długopisu. Notorycznie gubiła oba i notorycznie powtarzała sobie, że kiedyś ich poszuka. Po kilku nieudanych próbach westchnęła zrezygnowana. Palce aż świerzbiły ją, żeby napisać fragment – coś, cokolwiek o czymkolwiek, co pozwoliłoby jej zapomnieć o tym, że czas już wracać do domu.
Nie zrozumcie źle, Muszelka była wspaniałym domem, ale cóż z tego, skoro Vicky czuła się tam jak w więzieniu?
Plan wychowania dzieci jej matki nie uwzględniał pisarki ani artystki. Fleur zaplanowała dzieciom przyszłość tuż po urodzeniu. Najmłodszy syn Louis miał zając całkiem wysokie stanowisko w Ministerstwie Magii, by później ostatecznie zostać, oczywiście, ministrem. Młodsza córka Dominique, jako że była bardziej piękna (pomimo że była ruda, a może właśnie dlatego) niż inteligentna, miała bogato wyjść za mąż za kogoś, kogo matka nazywała Dobrą Partią. Poglądy jak z poprzedniej epoki, ale Fleur uparcie utrzymywała, że w jej rodzinnej Francji wciąż panuje taka tradycja. Najstarsza, Victoire, miała odkryć coś niesamowicie magicznego. Tak, przydziałem Vicky była nauka.
Nie żeby dziewczyna była za mało inteligentna, żeby sobie poradzić. O nie, starała się jak mogła i zdobywała całkiem zadowalające stopnie z wszystkich przedmiotów (ponieważ Fleur wciąż nie potrafiła sprecyzować, w której dziedzinie powinna zabłyszczeć jej córka). Sęk w tym, że nic a nic nie czerpała z tego satysfakcji, ani przyjemności.
Och, Merlinie! Chętnie zostałaby jeszcze w Hogwarcie. Chętnie spędziłaby tam całe dwa miesiące wakacji – zamknęłaby się w dormitorium i pisałaby. Nie widziała żadnego problemu w siedzeniu całkiem samotnie przez długi godziny. Nie była aspołeczna, po prostu nie przepadała za tłumem… No dobrze, może to jednak jest drobna oznaka aspołeczności. Ale niewielka!
Swoją drogą to dziwne, że unika tłumów, skoro jej najbliższa rodzina liczy ponad dwudziestkę osób i wszyscy spotykają się często na Wielkich Zjazdach.
Wielkie Zjazdy to zazwyczaj niezapowiedziane wizyty krewnych trwające od kilku godzin do kilku dni, kiedy to wszyscy Weasleyowie i nieWeasleyowie się integrują, świętują, rozpaczają, śmieją się lub płaczą. Święto urocza, ale męczące dla wszystkich.
- Hej, Weasley!
Victoire odwróciła głowę.
Nazwisko Weasley stanowiło w Hogwarcie nieco kłopotliwą sprawę, gdyż na zawołanie „Hej, Weasley!” odwracało się kolejno sześć głów. Jednak tym razem chodziło o nią.
Ciemnoskóra Sasha Jordan, istny chochlik – nie dziewczyna, biegła uradowana w jej stronę z taką prędkością, na jaką tylko mogła sobie pozwolić szukająca w Quidditchu.
- Uff, dogoniłam cię – uśmiechnęła się do przyjaciółki – Zajmujemy razem przedział w Ekspresie. Siadasz z nami?
Victoire patrzyła na nią z lekkim uśmiechem.
- Zgoda – kiwnęła głową – Kim jest reszta nas?
- Wood, Maxwell – Sasha złapała Victoire za dłoń i pociągnęła w stronę wejścia do pociągu - i ta mała dziwnie wyglądająca dziewczynka, która wzdycha do Wooda.
Przeciskały się przez tłum powtarzając co chwilę, że „szkoda, że rok się już skończył” albo „koniecznie napisz do mnie” do uśmiechniętych twarzy dzieciaków aż w końcu znalazły wolny przedział. Były pierwsze. Weszły do środka, zamknęły drzwi i odetchnęły z ulgą, opadając na siedzenia.
- Mam wrażenie, że z roku na rok jest ich coraz więcej – Sasha przetarła dłonią czoło i poprawiła długie czarne włosy zaplątane w drobne warkoczyki.
Victoire wzruszyła ramionami.
- Myślałam, że Scott rozmawiał już z tą małą – zmieniła temat.
Tą małą dziwnie wyglądającą dziewczynką była Anastasija Astanavic, dwunastoletnia Gryfonka, której celem życiowym stało się uwielbianie na każdym kroku kapitana Gryfonów w Quidditchu, Scotta Wooda.
Sasha pokręciła głową.
- Oczywiście, odbyli bardzo poważną rozmowę, ale do małej nie dotarło chyba, że Scott nijak nie jest nią zainteresowany. Teraz musi się z nią męczyć, bo ma za dobre serce, żeby spławić ją ostro. Moim zdaniem najskuteczniejsze byłoby zaklęcie Avady – Sasha wykonała w powietrzu gest, który miał naśladować machnięcie różdżką – Hop! I po sprawie.
Victoire przewróciła oczami.
- Nie mów tak – poprosiła, ale sama nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
Sasha wyszczerzyła śnieżnobiałe zęby, a potem zaśmiała się głośno, bo właśnie w tym momencie weszli Scott Wood i Fly Maxwell a za nimi rozpromieniona Anastasija, zarumieniona na twarzy z przejęcia.
Fly natychmiast zajął wolne miejsce obok Sashy, czym zyskał sobie pełne nienawiści spojrzenie kolegi, który zmuszony był usiąść obok swojej wielbicielki. Fly zabawnie poruszył brwiami. Był bardzo przystojny – miał jasne, nieco za długie włosy, opaloną cerę i kilka piegów na nosie. Był dobrze zbudowany, chociaż nie grał w Quidditcha i nosił na szyi talizmany w postaci drewnianych koralików, na które rzekomo rzucone były zaklęcia uzdrawiające.
Uwielbienie Anastasiji do Scotta także było zrozumiałe – miał piękne, niebieskie oczy i ciemne włosy, krótko przystrzyżone, żeby nie przeszkadzały mu w grze. Był dowcipny i inteligentny, ale nade wszystko uroczy, dobry i pomocny. Był zbyt miły by wypłoszyć warknięciem natrętną dwunastolatkę, która próbowała prześwietlić jego umysł spojrzeniem.
Fly pochylił się w stronę przyjaciela:
- Pociesz się tym, że są wakacje – szepnął i mrugnął konspiracyjnie – Nadrobi zaległości w „Magicznej Miłości” – popularnym ostatnimi czasy wśród nastolatek serialu o przygodach potężnego i przystojnego czarownika Harolda - |i zakocha się w głównym bohaterze. Sto procent pewności – stwierdził.
Victoire z przerażeniem spojrzała na Anastasiję, ale ta była tak pochłonięta swoją życiową misją, że niczego nie usłyszała. Vicky nie wiedziała, czy powinno ją to cieszyć, czy raczej martwić.
Scott odchrząknął i poruszył się nerwowo na swoim miejscu. Wetknął dłoń za kołnierzyk szaty i starał się go odsunąć od szyi. Miał wrażenie, że brakuje mu powietrza.
- Hmm… - mruknął i ponownie odchrząknął, potem kaszlnął dwukrotnie i ostatecznie zrobił najbardziej cierpiętniczą minę, jaką Victoire widziała w życiu – chętnie bym się czegoś napił – zaryzykował i spojrzał kątem oka na swoją wielbicielkę. Ta zerwała się ze swojego miejsca i uniosła rękę do góry, jakby wyrywała się do odpowiedzi.
- Ja przyniosę! – pisnęła i w sekundę później już jej nie było.
Chłopak prawie podskoczył ze szczęścia. Rozpiął szatę, rozparł się wygodnie na swoim miejscu, zamknął oczy i odetchnął.
- No, bracie, nie masz lekko – powiedział do siebie.
Fly przesiadł się na jego stronę i szturchnął go łokciem.
- Nie rozumiem jak ty to znosisz.
Wood otworzył jedno oko i spojrzał na niego ze złością.
- Nie znoszę! W tym cały szkopuł. Czasem, gdy się budzę, boję się otworzyć oczy, bo mam wrażenie, że ona czeka przy moim łóżku i patrzy – wyznał z rozpaczą.
- Niewykluczone – powiedziała poważnie Sasha, co sprawiło, że chłopak głośno jęknął.
Fly zamknął drzwi przedziału i zasunął zasłonę.
- Pociesz się tym, że są wakacje – powtórzył i uśmiechnął się szeroko – Dwa miesiące tylko dla siebie. Żadnej nauki, żadnych wypracowań do napisania, żadnych lekcji do odrobienia…
- Żadnej dziewczynki od nękania… - dorzuciła Sasha.
- Wspaniale! – uradował się Scott i zerknął za okno – Proszę, niech ten pociąg się pośpieszy. Zmierzam ku wolności!
Victoire wcale nie chciała, żeby się śpieszył. Wręcz przeciwnie, wolałaby, żeby się zatrzymał albo zawrócił. Jej wolność została w Hogwarcie.