Strych to naprawdę wspaniałe
miejsce. Wystarczy tylko pokonać lęk przed tym, co nas tam może spotkać.
Właściwie nie ma w nim nic strasznego. No, chyba że tak jak Luna Lovegood
hodujesz tam dziwnie pachnące, małe futrzaki. Świszczyłapki. Są jak połączenie
krwiożerczego królika z myszoskoczkiem.
Victoire lubiła zamykać się
na strychu. Tam, w najdalszym kącie od drzwi urządziła pracownię malarską,
którą traktowała zawsze zaklęciem niewidzialności. Podejrzewała jednak, że
Fleur o niej wie, chociaż nigdy nie rozwijała tematu, co było jej córce bardzo
na rękę.
Swoją drogą to idiotyczne,
że córka musi ukrywać prawdziwe marzenia przed własną matką. Hmm, nastoletnie
problemy dotykają nawet czarodziejów. Czy nie byłoby dużo prościej, gdyby
ludzie mogli sami decydować? Komu potrzebne jest to, że wpływa na niego całe
otoczenie?
„Wszystko”, pomyślała
Victoire, podchodząc do okna, „czego teraz potrzebuję to święty spokój, cisza i
chwila natchnienia. Potem może się dziać, co chce.”
Różdżkę nosiła w bucie –
wysokim, brązowym, wykonanym z miękkiej magicznej skóry, która nie miała w
sobie ani krzty żywego zwierzęcia. Wyjęła ją, wyszeptała cicho przeciwzaklęcie
dla czaru niewidzialności i – jakby wyłaniały się z przeźroczystej mgły albo
jakby ktoś powoli zdejmował z nich pelerynę niewidkę – zaczęły pojawiać się przedmioty.
Pędzle, farby, kredki, ołówki, kilka magicznych udziwnień, których sama jeszcze
do końca nie rozpracowała, płótna w kącie, koślawe gliniane garnuszki i
najważniejsze – sztalugi.
Dopiero teraz czuła, że
naprawdę wróciła do domu.
„Zabawne”, westchnęła,
podchodząc do pustego płótna ustawionego pod ścianą, „niektórzy szukają dla
siebie miejsca jeżdżąc po całym świecie, a ja mam je właśnie tutaj. Moja
prywatna wyspa szczęścia.”
Kiedy artysta tworzy, nie ma
nic innego. Nie liczy się dla niego świat dookoła, lecz tylko ten wewnętrzny,
skoncentrowany do pędzla, farb i powierzchni. Nie potrzeba mu jedzenia czy snu,
nie potrzeba mu sprawdzać godziny czy dnia – wystarczy nie zasypiać, korzystać
z natchnienia i czuć całym sobą swoje arcydzieło. Tylko wtedy można być
zadowolonym ze swojego dokonania.
Tym, co Victoire najbardziej
uwielbiała w malowaniu, był ten spokój i ta bezwzględna wolność. Nikt nie mógł
jej powiedzieć, co ma namalować. Nikt nie miał wpływu na to, jaki będzie efekt
końcowy. Nikt nie miał prawa ingerować nawet w najdrobniejszą linię, która
zostanie skreślona na płótnie. Czysta wolność.
Mogły mijać godziny,
naprawdę długie, a ona tego nie zauważała.
Budziła się dopiero wtedy,
gdy prawa dłoń była już tak zesztywniała, że nie potrafiła utrzymać pędzla.
Popatrzyła na swoją rękę,
jakby była obca i zamrugała.
- Och – wyrwało jej się, gdy
na przemian prostowała i zginała nadwyrężony nadgarstek.
Spojrzała na obraz.
To był las, do złudzenia
przypominający Zakazany, ale jednak mniej mroczny. Bardziej wyniosły i dumny
niż przerażający. Drzewa – proste i złowrogie, wywyższające się nad całą
resztę, wyłaniały się z mroku i pięły ku górze. Były zachłanne, jakby chodziło
o wyścig – które z nich sięgnie nieba. Łączyły się z szarymi chmurami i znikały
w ich głębiach.
W dole maleńkie roślinki
zginały się i pochylały ku ziemi, jakby były niegodne tego, by chociaż próbować
podjąć walkę o wolność z wielkimi drzewami. Kuliły się w najmroczniejszych
kątach, nakładały na siebie, starały się wtopić w otoczenie i zniknąć. Umrzeć.
Gęsta mgła odbierała im resztki poczucia niezależności, przykrywając gęstym
płaszczem.
„To mógłby być las, gdzie
zaszyje się dziewczyna z mojego opowiadania”, pomyślała, „Jeśli przeżyje…”
- To trochę dołujące, nie
sądzisz?
Victoire odwróciła się i
napotkała rudą czuprynę małej Rose. No, nie takiej już małej – dwunastoletniej.
- Sądzę, że to jest bardzo
dołujące – stwierdziła szczerze Victoire.
Rose przyglądała się
obrazowi, marszcząc brwi, jakby rzeczywiście miała jakieś pojęcie o tym, co może
przedstawiać. Victoire postanowiła w duchu, że musi przestać traktować ją jak
małe dziecko.
- Ty to namalowałaś? –
ciężko było określić czy to pytanie, czy stwierdzenie, więc Victoire milczała –
Czuję w tym smutek i strach. Potrafię sobie wyobrazić siebie w tym lesie, ale
waham się, bo nie wiem, do którego rzędu mam należeć. To sprawia, że czuję się
nieswojo. Nie zawiesiłabym tego w swoim pokoju, bo nie przepadam za negatywnymi
emocjami, ale co ja tam mogę wiedzieć? – odwróciła się w stronę kuzynki i posłała
jej uśmiech.
Rose, nawet wtedy, gdy się
nie uśmiechała, wyglądała jak pogodny chochlik. Miała długie, rude włosy, które
skręcały się, ale tylko delikatnie, dodając całej jej gracji i swego rodzaju
energii. Twarz miała podobną do matki, jednak jej oczy były zielone, jak u
ojca. Charakter był mieszaniną rodziców: miała ten sam bystry umysł co Hermiona
oraz jej łatwość w zdobywaniu wiedzy. Po Ronie odziedziczyła odwagę, jasność w
wyrażaniu uczuć, szczerość i typowo weasleyowskie poczucie humoru.
- Byłam w twoim pokoju –
powiedziała ni stąd, ni zowąd.
- Co? – zapytała
zdezorientowana Victoire.
- Przepraszam. Szukałam cię,
bo na dole martwią się, że tak zniknęłaś i nie jesz nic, i nie pokazujesz się…
– pośpieszyła z wyjaśnieniem Rose – Och – przewróciła oczami – Przecież wiesz,
jaka jest babcia Molly.
Blondwłosa zaśmiała się.
- O tak, potrafię sobie to
wyobrazić.
- Masz bardzo dużo książek.
- Lubię książki.
- Tak – uśmiechnęła się –
Wiem o tym. Lubisz też malować, rysować, kolorować, cokolwiek, byleby wyrażało
twoją duszę. I pisać. Ja za to lubię obserwować. – Rose z rozbawieniem patrzyła,
jak Victoire powoli rozdziawia szeroko usta – Nie przejmuj się. Nie podzieliłam
się zdobytą wiedzą z nikim innym – ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się przy
drzwiach i odwróciła głowę w stronę kuzynki - Wiem co się dzieje… - powiedziała
i zmarszczyła czoło – Albo raczej: domyślam się. Jeśli chciałabyś z kimś
porozmawiać albo potrzebowałabyś pomocy… Możesz na mnie liczyć, Vicky.
Kochana ta Rose. Bardzo podobna do rodziców, zwłaszcza do Hermiony - takie są moje odczucia po tym krótkim pojawieniu się jej. Lubię ją.
OdpowiedzUsuńVictoire to, jak widac, skryta osoba. Mam nadzieję, że to się zmieni. Wiem, że taką ukształtowało ją środowisko, wymagania matki. Ma bogatą, ŻYWĄ osobowośc. Podobają mi się opisy jej przeżyc, myśli, poglądów. Jak już pisałam - kooocham cię xd
noo powiem Ci; jeśli nie rozwiniesz wątka Rose, to skopie Ci to kochane dupsko. xD ta część jak najbardziej pozytywnie wpłynęła na mnie jako czytelnika, z wyrazami szacunku, wierny Adaam ;** <3
OdpowiedzUsuń