Rozdział XII

Dodaję ten rozdział, bo znowu urzęduję sobie w domu, zamiast produkować się w szkole - po kilku ostatnich rozdziałach totalnej posuchy, postanowiłam odwiedzić w końcu Harry'ego. chyba potrzebowałam tego jeszcze bardziej niż Teddy. Taa...
Więc łapcie, tak na osłodzenie gorzkich dni wystawiania ocen.

pozwolę sobie na jeszcze trochę prywaty - ja po prostu kocham młodego Lupina <3
-----------------------------------------------------------------

- Siedzisz tutaj od godziny. Jak ty tak możesz?
Victoire otworzyła oczy i spojrzała na młodego Lupina, który stał w drzwiach jej pokoju, wciąż trzymając dłoń na klamce. Zamrugała, aby odegnać napływające do oczu łzy, zmęczenie, cokolwiek, co akurat jej przeszkadzało i odpowiedziała:
- To nic trudnego. Wystarczy nie mieć ADHD.
- Nie mam ADHD – obruszył się.
- Tak, tak – ziewnęła dziewczyna i ponownie zamknęła powieki.
- Jadę do Harry’ego. Chcesz jechać ze mną? – zapytał nagle.
- Jedziesz? – powtórzyła.
- Muszę mu oddać motor… - wymamrotał Ted bez entuzjazmu.
Victoire zaśmiała się.
- No, tak. Brawo, panie genialny.
- Nie rozumiem o co ci chodzi.
- Ukradłeś go, a teraz boisz się, że wujek Harry nie da ci żyć.
- To śmieszne – prychnął Ted – Przecież on dobrze wie, że ja…
Dziewczyna zbyła go machnięciem dłoni.
- Tak, tak – popatrzyła na niego, kręcąc głową z politowaniem. Podniosła się i poprawiła niebieski top – Jedziemy?
Motor Syriusza nie był już najnowszy – wielu zastanawiało się, jakim cudem jest jeszcze na chodzie… Wielokrotnie przerabiany, modyfikowany i ulepszany, zgodnie z najnowszą modą w motoryzacyjnym czarodziejskim świecie. Jednak wyglądał przy tym tak, jak zawsze, bo pan Potter upierał się, żeby nie dotykać jego karoserii, nie przemalowywać go, ani nie dodawać udziwnień, które zaburzyłyby jego gładką, opływową linię. Zależało mu na tym, bo w końcu to była pamiątka po Syriuszu.
- Boję się – wymamrotała Victoire.
Młody Lupin zaśmiał się i założył jej na głowę kask.
- Teraz już trochę na to za późno – sprawnie zapiął paski pod jej szyją.
- Przepraszam cię, Ted – dziewczyna zebrała się w sobie i w końcu to powiedziała. Uff, lepiej późno niż wcale.
Chłopak przestał, opuścił ręce i popatrzył na nią uważnie. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
- Miałeś racje, mój plan był idiotyczny – przyznała, wzdychając głęboko – Teraz już o tym wiem. Przepraszam. Także za to, że na ciebie nawrzeszczałam i… dziękuję – wzruszyła ramionami – No wiesz, że nie pozwoliłeś mi zniszczyć tego… wszystkiego.
Kiwnął głową.
- Powinnaś postawić się matce.
Victoire dobrze o tym wiedziała. No, przecież nawet już próbowała! Spuściła głowę i nagle bardzo zainteresowała się swoimi tenisówkami.
- Powinnaś – powtórzył Ted – Twoja siostra już to zrobiła.
Dziewczyna uniosła nagle głowę i zmarszczyła czoło, nie wiedząc o co mu chodzi. Przez chwilę stali i patrzyli na siebie. W końcu Ted uśmiechnął się promiennie i mrugnął do niej.
- Czas ruszać! – ucieszył się.
Victoire odetchnęła głęboko.
- Okej.
Dziewięcioletnia Lily miała śliczne, jasne oczy. Była drobna, krucha, zadbana i ponad wszystko uwielbiała jednorożce. Cóż, prawdopodobnie wydawałaby się Victoire jeszcze bardziej urocza, gdyby nie próbowała wyrwać jej włosów.
- Nie ruszaj się! – fuknęła dziewczynka, przeczesując szczotką jasne loki kuzynki. Vicky w duchu wznosiła modły o cierpliwość.
- Staram się!
- Staraj się bardziej! – zarządził mały diabeł.
Victoire zarejestrowała kątem oka jak James turla się po podłodze, śmiejąc się bezgłośnie. Zabije go, nie ma co! Jak huknie w niego Avadą, to popamięta do końca swojego marnego żywota! Chociaż, jeśli ona huknie, to on już będzie martwy… Hmm… Ten plan może jest jeszcze troszeczkę niedopracowany…
Teddy patrzył, jak dziewczyna marszczy brwi, gdy zaczyna się zastanawiać. Fascynowała go jej mimika twarzy – to, jak w kilka sekund ze skrajnej radości przechodzi w gniew, jak jej usta wykrzywiają się w grymasie smutku, a potem kąciki ust unoszą się w górę w szczerym, pięknym uśmiechu. Aż go coś zabolało w sercu.
- Lupin?
Harry może nie był najbardziej rozgarniętym człowiekiem na świecie, ale dobrze wiedział, kiedy w jego bałaganie czegoś brakowało. Szczególnie, jeśli była to wielka, czarna stara maszyna zajmująca honorowe miejsce w garażu i w jego sercu.
Poczekał, aż Ted odwróci się do niego i zaszczyci promiennym uśmiechem. Chłopak starannie się przygotował, nawet nie zadrżał, nie wzdrygnął się i nie ugiął pod miażdżącym spojrzeniem mężczyzny.
- Mój ulubiony Potter! – zawołał głośno Teddy, a wtedy cztery głosy z wnętrza domu – Giny, James, Albus i Lily – odpowiedziały zgodnie:
- Słyszymy!
Ginny wyłoniła się z kuchni w swoich ulubionych luźnych spodniach. W dłoniach niosła tacę ze słodyczami. Bez słowa minęła męża, popatrzyła przelotnie na młodego Lupina:
- Nie dostaniesz ciasteczek – zawyrokowała i zgrabnie pognała do salonu, ratować to, co zostało z włosów Victoire.
- Cóż… - westchnął Harry – Musimy porozmawiać.
- Słusznie – Ted przytaknął mu poważnie głową.
Pan Potter dłonią wskazał mu swój gabinet. Właśnie w tym pomieszczeniu panował omówiony już wcześniej bałagan. Był to ten rodzaj nieporządku, który aż prosi się o uporządkowanie, jeśli wiecie co mam na myśli. Jednak Harry’emu wcale nie przeszkadzał, a Ginny… Po kilku nieudanych próbach przestała nawet tu zaglądać.
Teddy zsunął stertę kolorowych gazet o dziwnej tematyce ze starego krzesła i rozsiadł się na nim wygodnie. Harry zajął miejsce za starym, zakurzonym biurkiem w równie wiekowym fotelu. Przez chwilę Lupin rozglądał się dookoła, a Potter uważnie wpatrywał się w jego osobę.
- Więc… - przerwał nagle ciszę chłopak. Nie wiedział jednak, czego miało dotyczyć owo „więc”. W takim wypadku słowo zawisło gdzieś w przestrzeni i wolno rozchodziło się po pokoju.
- Więc… - powtórzył Harry, odchylając się na oparcie.
- Chciałeś pogadać… - zauważył Teddy. Cisza zaczęła szczypać go w skórę, więc nie mógł usiedzieć na miejscu. Co chwilę zmieniał pozycję.
- Chciałem – zgodził się pan Potter, nie kryjąc rozbawienia.
Lupin stwierdził, że najwygodniej mu, gdy przewiesi prawą nogę przez lewą i obie dodatkowo przez oparcie krzesełka, a dłonie splecie na klatce piersiowej jak prawdziwym mężczyzna. Harry prawie wybuchnął śmiechem. Prawie.
- Interesuje mnie, dlaczego ostatnimi czasy znikają moje rzeczy – oznajmił pan Potter niezwykle formalnym, urzędowym wręcz tonem.
- Reczy? – Teddy uniósł brew – Wyczuwam liczbę mnogą.
- Lepiej wyczuj, gdzie są, bo mogę wyciągnąć nieprzyjemne konsekwencje…
Ted prychnął.
- Jasne, już sobie wyobrażam jak strasznie mnie potraktujesz, tatuśku.
- Lupin…
- Wyluzuj, Harry – Ted okręcił się na krześle, które, chociaż nie było obrotowe, świetnie się do tego nadawało – Nie wiem nic, o żadnych rzeczach. Wiem tylko o jednej, motorze konkretnie. Ale nie musisz się o niego martwić. Jest zadbany, piękny i młody, nawet pachnie nieco ładniej niż ostatnio. Stoi sobie bezpiecznie w twoim garażu, jak gdyby nigdy nic…
- Jak gdyby nigdy nic, ale jednak…
- … ale jednak coś – dokończył Ted – Nic mu nie zrobiłem, przepraszam, że go zabrałem, obiecuje to odpokutować.
Harry kiwnął głową.
- A co do drugiej rzeczy… - zaczął.
Młody Lupin spojrzał na niego niczym męczennik.
- Nie mam nic więcej, nie każ mnie przeszukiwać.
- W takim razie co się stało z Mapą Huncwotów?
Ted westchnął, znowu zrobił obrót, ale tym razem w drugą stronę.
- Sam nie wiem, Harry – zastanawiał się głośno, przeczesując włosy dłonią – Mieszkasz w domu z trójka maluczkich, którzy mają połowę genów państwa Potterów, a druga połowa jest przesiąknięta rudymi Wesleyami. W dodatku są wychowywane przez ciebie i Ginny, często widują się z Ronem, George ostatnio uczy ich jakiś nowych zaklęć…
Do Harry’ego nagle zaczęła docierać powaga sytuacji.
- Na brodę Merlina!
Ted wolno pokiwał głową i spojrzał na swoją dłoń, jakby chciał sprawdzić na zegarku godzinę.
- Już jakoś połowa lipca, prawda? Na twoim miejscu zacząłbym przeszukiwać ich kufry – zaproponował.
Pan Potter aż podniósł się ze swojego miejsca.
- JAMES?! – ryknął.
Teddy zdążył się jednak ewakuować, nim wybuchła prawdziwa bomba. Znalazł Victoire w salonie na kanapie obok Ginny, z dala od Lily i jej szaleńczych dziewięcioletnich pomysłów. Na szczęście, blondynka miała jeszcze włosy.
- Możemy wracać? – zapytał i skrzywił się, gdy usłyszał kolejny wrzask z gabinetu pana Pottera, a potem coś głośno uderzyło o podłogę.
Ginny przewróciła oczami.
- Lepiej znikajcie. Inaczej będziecie świadkami krwawej wojny.
Vicky popatrzyła na nią z przerażeniem.
- Oni tak zawsze?
Ginny wzruszyła ramionami.
- Pięć, sześć razy w tygodniu.

Gdy coś się stłukło, James wrzasnął: „To nie ja!”, a Harry dodał: „To on!”, Ted i Victoire zgodnie stwierdzili, że lepiej się ewakuować. 

4 komentarze :

  1. Na wstępnie masz plusa za "Let Her Go"! <3
    Co do tekstu;
    - Harry mógłby się ogarnąć trochę, bo pozuje na taką ciapę, no ale cóż,
    - Ted to dopiero bajeruje,
    - Vika to Vika i to się chyba już nie zmieni?!
    - ogólnie jest nieźle, akcja coś powoli się rozkręca, ale to chyba bardziej wynika z twojego "stylu" pisania aniżeli barku pomysłu na cd.
    Także pozdrawiam ze szerokiego stepu piekła , Adaam <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Ło Boziuuuuu!
    Jak ja kocham ta piosenkę! Dopiero co ją usłyszałam, ale ten pan ma taki uroczy i niewinny głosik! Nic tylko tulić (jeżeli z głosem można to zrobić).
    Harry... w moim wyobrażeniu jest straszny niczym Fleur, choć ostatnie zdanie, go jakby... uszlachetnia w mych oczach. Ogólnie, z całego poczetu postaci, stworzonych przez panią Rowling, Harry z pewnością nie jest tą ulubioną. Chyba tak mam od 5 części, ale nie o tym chciałąm pisać.
    Teddy jest rozbrajającym flirciarzem! Kocham go. Vicky jak zwykle dostała się w łapska młodszych od siebie i źle na tym wyszła.
    Pisz, tylko przyjdź do szkoły, a nie!
    Wagarów się zachciało... :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział, masz talent. Czekam na kolejny rozdział, man nadzieję, że będzie niedługo :)
    Zapraszam na mojego bloga:
    kolejnepokoleniepotterow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń