Rozdział X


Paryż jest piękny.
Praktycznie wszystkie budynki wyglądają tam tak samo.
- Tylko to okropne Centrum Pompidou jakoś nijak nie pasuje – stwierdziła Dominique – Jestem w stanie znieść nawet te kilkanaście wieżowców dwudziestej dzielnicy, ale ten budynek… - skrzywiła się – … no, nie. Po prostu nie pasuje.
Budynek Pompidou właściwie trudno było uznać za piękny, ale mimo wszystko podobał się Victoire. Architekci chcieli, aby wewnątrz było jak najwięcej przestrzeni do zagospodarowania dziełami sztuki, więc wszystkie zbędne elementy wyrzucili na zewnątrz – wielkie pudła z klimatyzacją, rury kanalizacyjne i takie tam. Przez to budynek wyglądał mechanicznie i nowocześnie, co jasno odseparowywało go od klasycznych kamieniczek paryskich w piaskowym kolorze.
- Mnie się podoba – powiedziała Vicky – właśnie przez to, że nie pasuje.
Louis nie miał zdania, kuzynki Fleur nawet nie pomyślały nad komentarzem, zajęte swoim lanczem.
To była już trzecia wycieczka po mieście. Pierwszego dnia stali w mugolskiej kolejce do wieży Eiffla i na Łuk Triumfalny. Drugiego dnia rodzeństwo Weasleyów prawie zgubiło się w magicznym skrzydle Muzeum w Luwrze. 
Dziś odwiedzili dziwne, nowoczesne dzieła w Pompidou i przyglądali się specyficznym osobowością Francuzów. Szczególnie kuzynki Fleur były dziwne, ale Victoire darzyła je tak niewielkim zainteresowaniem, że nie zwracała na to uwagi. Skupiała się bardziej na tym, żeby wyrażać swój wewnętrzny ból i złość na świat poprzez odpowiednio dobierane czarne stroje i ponure miny.
Jednak im dłużej była w Paryżu i im cieplej było jej w czarnych golfach, tym bardziej przekonywała się, że to nie ma sensu. Nie zmieni świata przez to, że będzie krzyczeć, jaki to niby jest niesprawiedliwy. Musi się brać do roboty.
Nie jadała więc z resztą paryskiej rodziny późnych obiadów, tylko zamykała się w przydzielonym sobie pokoju na poddaszu i malowała.
Nie miała w głowie żadnego konkretnego obrazu. Po prostu maczała palce w farbie i kreśliła na płótnie kształty. Zaczynała rozmyślać i zawsze dochodziła do jednego wniosku – Teddy miał rację, że nie pozwolił jej dolać Eliksiru Euforii do soku Fleur. To na pewno nie skończyłoby się dobrze. Sasha też to przyznała – Victoire napisała do niej pierwszego dnia pobytu we Francji.
Chcąc, nie chcąc – dziewczyna musiała to przyznać: Ted Lupin ją uratował. A ona jeszcze na niego nawrzeszczała… Na szczęście, w końcu się opamiętała i nie zniszczyła wszystkich swoich tworów. Inna sprawa, że wcale ich nie sprzątnęła. Zostawiła górę śmieci w swoim pokoju, bo nie wiedziała, co teraz powinna z nimi zrobić. Miała tylko nadzieję, że matka ich nie dorwie. Wtedy nastałby ich definitywny, nieunikniony koniec.
Westchnęła głęboko, a drzwi otworzyły się nagle:
- Znalazłam normalnych francuskich kuzynów – oświadczyła podekscytowana Dominique – Idziemy grać w piłkę.
- Quidditcha? – Vicky próbowała udać zainteresowanie.
- Chyba nie. Nie wiem. Oni mają taki dziwny akcent, że ciężko ich zrozumieć. W każdym razie, mówili: „biegać”, „grać” i „piłka” w jednym zdaniu, a kuzynki się skrzywiły, więc uznałam, że to musi być świetna zabawa! – jej oczy błyszczały - Idziesz z nami?
- Może później dołączę – odezwała się jej siostra, a na obrazie wylądowała wielka plama żółtej farby. Obok kolejna, równie duża – niebieskiej.
Dominique na chwilę spojrzała na obraz i zmarszczyła brwi.
- Co ty właściwie malujesz?
- Nie mam bladego pojęcia – przyznała szczerze Victoire, kręcąc głową.
Rudowłosa wzruszyła ramionami.
- Okej – rzuciła i zniknęła za drzwiami.
Victoire długo zastanawiała się, co przedstawia jej obraz. Jednak kolorowe plamy nijak nie chciały się uformować w coś konkretnego. „Może to ma być po prostu czysta abstrakcja?” – westchnęła dziewczyna. Całą twarz miała przyozdobioną smugami farby. Włosy związała wysoko, ale kilka zbłąkanych pasemek i tak się wymknęło, przez co nabrały równie tęczowej barwy. To jej o czymś przypomniało i sprawiło, że zaczęła uśmiechać się do siebie. Nie potrafiła jednak sprecyzować źródła swojej radości. Na Merlina!, zachowuje się jak wariatka…
Francuzi są zabawni. Szczególnie, gdy przeklinają w ojczystym języku.
- Victoire! – dziki krzyk jednej z kuzynek i kolejny stek przekleństw – Na brody Francuskich rewolucjonistów! Victoire! – jeszcze kilka przekleństw i odgłos szybkich kroków na schodach.
Potem jednak z kuzynek – albo wszystkie na raz? – wpadła do pokoju. Wystarczyło jej jedno słowo, aby blondwłosa rzuciła się pośpiesznie ku wyjściu.
- Dominique! – wrzasnęła kuzynka.
Victoire nie miała pojęcia, co się mogło wydarzyć, ale sądząc po szaleństwie, jakie zapanowało, musiało to być coś niesamowicie przerażającego…
- Na Merlina, Dominique!
Biedny Merlin. Pewnie zdziczał tam, gdziekolwiek się znajdował, nie wiedząc co się dzieje, że nagle tak wiele osób się do niego zwraca…
- Słodkie eliksiry, Dominique?!
Victoire zatrzymała się w ogrodzie, gdzie pośród sporego kółeczka zainteresowanych na trawie siedziała jej rudowłosa siostra. Pochylała się, wiec płomienna grzywa włosów zasłaniała jej twarz, ale Vicky poznała, że ramiona drżą jej od płaczu. Tuż obok niej stał Louis i z miną mądrali udzielał jej jakiś rad. W lewej dłoni trzymał swoją różdżkę.
Blondynka podbiegła do siostry i upadła na trawę obok niej.
- Co się dzieje? – zapytała, dysząc po szaleńczym biegu. Aż cud, że sama nie zrobiła sobie krzywdy, gdy zeskakiwała po trzy stopnie ze stromych schodów.
Brat chciał jej udzielić odpowiedzi, ale nie zaczekała na nią i złapała siostrę za głowę, a potem odsunęła jej włosy, by przyjrzeć się twarzy.
- Au! – zaprotestowała młodsza Weasleyówna.
- Co to ma być?! – przeraziła się jej siostra.
Dominique miała podpuchnięte, sinofioletowe oko i skrzywiony nos, przynajmniej dwa razy większy niż normalnie.
- Co się stało?! – Victoire odgarniała jej rude kosmyki z twarzy i kręciła głową siostry na boki, starając się dostrzec kolejne obrażenia – Jak to się stało?!
- Nic mi nie jest! – oburzyła się rudowłosa, odtrącając od siebie dłonie siostry – Puść mnie!
- Czemu nikt jeszcze tego nie naprawił?! – zirytowała się Vicky, kreśląc dłońmi w powietrzu niezrozumiałe kształty i wskazując nieporadnie na twarz swojej młodszej siostry.
- Właśnie mieliśmy taki zamiar – odpowiedział jej Louis ze stoickim spokojem. Wzdrygnął się, kiedy siostra zmierzyła go nieprzyjemnym spojrzeniem, bo bardzo przypominało ono lodowaty wzrok Fleur, ale szybko wziął się w garść. Odchrząknął. – Odsuń się – zarządził.
Victoire spełniła polecenie, ale przesunęła się tylko odrobinę, udostępniając bratu miejsce obok Dominique, która starała się desperacko zatamować krwawienie.
- Ja to zrobię! Mam więcej doświadczenia… - zadeklarowała się jedna z Francuskich kuzynek i bez zbędnych ceregieli przytknęła czubek swojej dziesięciocalowej różdżki do wielkiego, czerwonego nosa rudej.
Victoire patrzyła jak fioletowe oko jej siostry wraca do swojego zwykłego kształtu i koloru, przez co napięcie powoli się z niej ulatniało. A potem spojrzała na nos i stres wrócił ze zdwojoną siłą.
- A to? – jęknęła.
- Daj mi chwilę – wymamrotała kuzynka. Marszczyła czoło i coraz głośniej powtarzała słowa zaklęcia, ale nic się nie działo.
- Robisz to źle! – stwierdziła przerażona Vicky i odsunęła jej rękę.
- Ja spróbuję! – zaofiarował się Louis.
Potem próbowali jeszcze dziadkowie, dwie inne kuzynki, trzech kuzynów, ostatecznie sama Victoire wzięła się za czarowanie, ale nic to nie dało – nos wciąż był brzydki, złamany i spuchnięty. Tylko jego kolor przybrał normalny odcień skóry Dominique.
- Nie rozumiem co się dzieje… - Victoire próbowała różnego rodzaju zaklęć, ale wszystkie okazywały się nieskuteczne.
- Daj już spokój – poprosiła ją siostra.
Wniesiono ją do domu i położono na kanapie w salonie, chociaż upierała się, że sama da radę iść do swojego pokoju. Mimo wszystko babcia zadecydowała, że lepiej mieć ją na oku.
- Na wszelki wypadek – powiedziała z silnym, francuskim akcentem z dodatkiem typowo paryskiego wydźwięku – Lepiej jest dmuchać na zimne.
- Możesz oddychać? – zapytała siostrę blondwłosa.
- Przez ten kartofel? – Dominique wskazała na swój nos i spróbowała – Tak, jest okej. Nie blokuje moich dróg oddechowych, czy coś.
- Mama nas zabije – stwierdziła Vicky, chowając różdżkę w rękawie i siadając obok siostry. Przeczesała palcami włosy i odrzuciła je w tył.
- Tak sądzisz?
- Nigdy więcej nie grasz w piłkę – pokręcił głową Louis, który usadowił się w fotelu naprzeciwko kanapy – Nigdy więcej…
Tak samo stwierdziła Fleur, gdy tylko zobaczyła jak wygląda jej ukochana, śliczna córeczka po powrocie z Paryża.
Pierwsze były krzyki i wrzaski, potem szloch, aż w końcu przeszła w stan normalny dla siebie, czyli rozkazywanie.
- Nigdy więcej nie grasz w piłkę!
- Ale mamo…
- Patrz tylko na to! – pani Weasley znowu zastukała różdżką w czubek nosa córki – Dlaczego nic nie działa?!
- Trzeba ją będzie zawieźć do szpitala Świętego Munga… - stwierdził bez zainteresowania pan Weasley, uważnie patrząc na twarz córki.
- Byliśmy tam – odpowiedział gdzieś z głębi domu Louis – Trzy razy.
- I nic?! Merlinie, w ogóle ci nie pomogli?! – Fleur zbladła nagle, a potem przybrała odcień zielony – co powiedzieli?
Dominique wzruszyła ramionami, a Victoire pośpieszyła z odpowiedzią:
- Twierdzą, że to samo minie. To jakieś dziwne zaklęcie, które słabnie z czasem…
- Ale przecież trzeba je zdjąć!
- Twierdzą, że to zaklęcie może zdjąć tylko osoba, która je rzuciła. Poza tym, mówili, że to jakieś bardzo dziwne zaklęcie i nigdy wcześniej się z nim nie spotkali…
Fleur opadła na kanapę, mamrocząc coś o krytycznym stanie czarodziejskiej służby zdrowia. W końcu podniosła się:
- Dlaczego jej nie pilnowałaś? – naskoczyła na najstarszą córkę.
Victoire popatrzyła na nią ze spokojem. Spodziewała się tego.
- Mamo – powiedziała powoli i wyraźnie – Ona ma już piętnaście lat. Nie jestem w stanie pilnować jej dzień i noc.
- Jesteś jej rodzoną siostrą!
- A Louis jest jej rodzonym bratem i…
Louis przebiegł przez kuchnię:
- Mnie w to nie mieszaj!
- Jak mogłaś jej pozwolić na tak niebezpieczną grę? – histeryzowała dalej matka.
- Mamo, przecież Louis też…
Chłopak znowu wbiegł do kuchni:
- Nie mieszaj mnie w to! – i wybiegł.
- Dlaczego na tobie nigdy nie można polegać? – Fleur teatralnym gestem przytknęła dłoń do serca.
- Mamo, przecie Louis także…
Drzwi otworzyły się znowu:
- W to nie mieszaj mnie! – i zniknął.
- Och! – zirytowała się jego siostra – Możesz przestać?! – krzyknęła do drzwi.
Klamka poruszyła się i odchrząknęła:
- Sorki – drzwi się zamknęły.
- Mamo. To nie jest jej wina. – odezwała się w końcu Dominique – Nie znasz mnie! W ogóle mnie nie znasz! – zerwała się z krzesła i opuściła kuchnię.
Victoire przez chwilę mierzyła się z Fleur zimnym spojrzeniem, po czym wstała i dla odmiany całkiem spokojnie ruszyła do swojego pokoju.

Tam zamknęła się na klucz i długo patrzyła na obraz, który postawiła pod ścianą. Wciąż nie wiedziała, czyją twarz powinna tam namalować. Ledwie jej zarys był widoczny. Któż to był?  


----
dedykuję ten rozdział mojej nauczycielce biologi. bo mnie inspiruje. 

4 komentarze :

  1. Ciekawe, bardzo ciekawe. Musisz rozwinąc postac Dominiqe, zaintrygowała mnie ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, super jeszcze raz super! Chociaż nie wszystko toczy się po mojej myśli, ale zobaczymy co będzie dalej, czekam z niecierpliwością! :)
    Nominowałam Cię do Liebster Award :) Szczegóły tutaj - http://neew-beginning.blogspot.com/p/nominacje_4.html :D

    Weny życzę! (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Intrygujące, intrygujące... ^^ No koperku cóż to sobie wymyśliłaś z tą Dominique..?! nosowa afera poniżej zera-hehehhe :D
    czekam, Adaam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, jakże pani z biologii potrafi być inspirująca *.*
    Kocham cię, ale to już chyba wiesz. Louis rozbawiał mnie wtedy, gdy powinnam zachować stoicki (pan Marek approves) spokój, Vicky udaję, że nie rozmyśla o Teddym... Cud miód i orzechy włoskie!

    OdpowiedzUsuń