Świstoklik, którym wracali był nieładną, poobijaną
doniczką w kolorze czerwonej cegły. Wysadził ich na wzgórzu za Muszelką.
Victoire zemdliło. Pobladła na twarzy i przycisnęła
pięść do brzucha.
- Ugh – jęknęła – Nigdy więcej.
Teddy spojrzał na nią z politowaniem i pokręcił głową.
Ironiczny półuśmieszek na jego twarzy wydał się dziewczynie nadzwyczaj irytujący.
- Co? – zapytała ostro.
Wzruszył ramionami, ale nie przestawał się uśmiechać…
- Lupin! – warknęła na niego Victoire.
Wybuchnął śmiechem i uniósł dłonie w górę, osłaniając
się nimi jak tarczą. Ha, jakby to mogło jakkolwiek go ochronić!
- To jest po prostu naprawdę zabawne.
Dziewczyna wyprostowała się i odrzuciła złote włosy na
plecy, skrzyżowała ramiona na piersiach.
- Niby co takiego? – zapytała z udawaną obojętnością,
patrząc na niego z góry.
- Ty.
Prychnęła. Bardzo nieładnie. I przewróciła oczami.
- Miło mi – stwierdziła cierpko – że dostarczam ci tak
cennej rozrywki. O czym rozmawiałeś z Harrym? – zapytała nagle.
- To… - zastanowił się przez chwilę - Wybacz, kochanie,
ale to nie jest twoja sprawa – wzruszył ramionami. Znowu. Merlinie!, jaki ten
gest był irytujący…
- Ja opowiadam ci o swoim życiu – oburzyła się.
- Tylko w chwilach euforii.
- Czyli pierwsze mam doprowadzić cię do skrajnej radości,
żeby cokolwiek móc wyciągnąć z tej pustej…
- Tylko nie pustej! – przerwał jej – Wypraszam sobie –
postukał palcem w czoło – coś tutaj jednak jest.
Przewróciła oczami.
- Na przykład motory…
- Nie mów o niej z taką pogardą!
- Och – zdziwiła się Victoire – A więc motor Syriusza
jest kobietą…? – uśmiechnęła się wrednie – No, proszę, panie Lupin, nie
spodziewałam się.
- Co w tym takiego dziwnego? – nachmurzył się.
- Twój motor jest kobietą – stwierdziła głośno i
wyraźnie, jakby jej rozmówca był upośledzony - Jesteś aż tak zdesperowany? – spojrzała
na niego z widoczną kpiną.
Prychnął.
- Mała, nie nazwałbym tego desperacją.
- Czyżby?
Miał ogromną ochotę zerwać jej ten chytry uśmieszek z
twarzy. Zmrużył oczy i wypuścił głośno powietrze.
- Słuchaj, Vicky…
- Dlaczego wszyscy nazywają mnie „Vicky”?
Tak nagła zmiana tematu sprawiła, że Teddy przez
długie pięć sekund trwał w osłupieniu. Zamrugał
- Nikt nie jest w stanie z poprawnym francuskim akcentem
wymówić pełnego „Victoire” – odpowiedział.
- Ty powiedziałeś.
- „Vicky” brzmi fajniej – wyszczerzył się – Bardziej
rozrywkowo - wymownie poruszył brwiami.
Uśmiech na chwilę zniknął z jej twarzy i zastąpił go
grymas gniewu. Przewróciła oczami.
- Nie lubię cię, Lupin.
Zaśmiał się. Szczerze.
- Czyżby?
- Tak – stwierdził hardo dziewczyna – Jesteś kłamliwy,
niegrzeczny, niewychowany, paskudny, arogancki i…
- Śmiało, śmiało, kontynuuj, kochanie – zachęcił ją.
- Egoista! Nie nazywaj mnie „kochaniem”!
- Niby czemu? – Teddy wetknął dłonie w kieszenie
dżinsów - Powinnaś się do tego przyzwyczaić.
- Niby czemu? – tym razem to Vicky zatrzymała się w
osłupieniu.
Lupin posłała jej promienny uśmiech.
- Ponieważ „kochanie” – wyjaśnił – brzmi lepiej niż
„Victoire”.
Dziewczyna zmrużyła oczu i rzuciła się na niego z pięściami.
- Lupin!
Świstoklik chyba opóźnił mu czas reakcji, bo zamiast
złapać ją i nie dać uszkodzić sobie twarzy, oberwał dość porządnie, stracił równowagę,
runął jak długi na trawę i pociągnął ją za sobą.
Vicky nagle znalazła się na nim, a jego policzek piekł
od mocy uderzenia.
Dziewczyna popatrzyła na niego z troską w oczach.
- Och, Teddy! – westchnęła z przerażeniem – Jaka
szkoda, że nie trafiłam w oko!
Troska w oczach - jasne, jasne…
- Victoire – wysyczał przez zęby – Jesteś małym
potworem.
- No, no – usadowiła się wygodniej i spojrzała na
niego z góry. Odrzuciła włosy na plecy – Nie takim małym.
- Ciężkim – dodał.
- Hej, ja wciąż mogę ci przywalić – pogroziła mu pięścią
przed nosem.
Prychnął.
- Wątpię.
- Niby dlaczego ty…? – nie zdążyła dokończyć, bo zrzucił
ją z siebie szybkim ruchem i usiadł obok, trzymając ją za ramiona i nie
pozwalając oderwać się od ziemi.
- Teraz mamy wyrównane szanse. Ty jesteś
unieszkodliwiona, a ja panuję nad sytuacją.
Przewróciła oczami.
- To nie jest równość. Chciałbyś…
- O, tak, chciałbym – potwierdził z łobuzerskim uśmiechem,
pochylił się nad nią i…
… i zatrzymał się centymetr od jej twarzy, bo głośny
okrzyk zepsuł wyjątkowość i piękno owej chwili.
- Vicky! Ted!
Owym Przeszkadzaczem Pospolitym był nikt inny, jak
mały Louis. Teddy szybko odsunął się od Victoire i wstał, ciągnąc ją na nogi za
sobą.
Zakręciło się jej w głowie. Nie była pewna czy to
przez emocję, czy przez nagłą zmianę pozycji.
- Louis – zauważyła inteligentnie.
Chłopak podbiegł do nich i wydyszał:
- Coś… złego… się… dzieje… się… z… z… Dominique…!
- CO?!
- Ona… ona… ona… – zaczerpnął łapczywie powietrza –
Ona… jest… zielona!
- CO?!
Dominique rzeczywiście zieleniała.
Na twarzy, w okolicach złamanego nosa, zieleń miała
odcień najbardziej intensywny.
Fleur biadoliła, nerwowo przechadzając się dookoła
córki.
- Nie rozumiem – mamrotała – nic już nie rozumiem. Co
się właściwie dzieje, co się dzieje?
- Kochanie?
- Jak to się mogło stać, przecież… żeby tak nagle… i
to… zzielenieć?
- Fleur, kochanie?
- Mam nadzieję, że… nie, to na pewno nie… och, co to
może być…?
- Fleur, najdroższa moja! – zdenerwował się pan
Weasley i złapał swą małżonkę za rękę.
Poczekał, aż na niego spojrzy i przybrał minę
najbardziej bezbronnego stworzonka, jakie zdołał sobie wyobrazić. Koteczka,
konkretnie. Chociaż koty to potwory. Naprawdę!
- To wina zaklęcia.
Fleur zmarszczyła nos, jakby nagle poczuła bardzo
nieprzyjemny zapach.
- Jakiego zaklęcia?
- Za długo utrzymywanego zaklęcia.
- Co? Acha i co teraz? – pani Weasley wydawała się być
naprawdę zagubiona.
- Trzeba ją zabrać do…
- Tak – przerwała mężowi – Do Świętego Munga.
- Zaklęcie? – zapytała Victoire Teddyego, gdy jej
rodzice i siostra opuścili już dom.
Lupin siedział wygodnie na wysokim krześle w kuchni i
miał minę kogoś, kto wie wszystko.
Wzruszył ramionami.
- Twoja siostra użyła zaklęcia, żeby…
- Wiedziałem! – wykrzyknął Louis i wycelował
oskarżycielsko palcem w sufit – Wiedziałem o tym! Wiedziałem!
Vicky przewróciła oczami.
- Louis, braciszku, możesz się skupić? – zapytała
ostro, po czym zwróciła się do Teda: - Jakie zaklęcie?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Zaklęcie. Twój ojciec jest w to
zamieszany, jego pytaj.
Victoire stała jak wmurowana z szeroko rozdziawionymi
ustami.
- Wiedziałem! – wrzasnął Louis.
- Nieprawda – Ted spojrzał na niego z powątpieniem.
Louis pokręcił głową i zawstydził się nagle.
- No w sumie to nie… - przyznał chłopak – Ale domyślałem
się!
Vicky przymknęła oczy, zaczekała aż wir w jej głowie
się uspokoi i spojrzała w końcu ostro na Teddy’ego.
- Możesz mi wyjaśnić jak to jest, że zawsze ty jako
pierwszy dowiadujesz się o sekrecikach tego domu?
Popatrzył na nią z szerokim uśmieszkiem prawdziwego
łobuza.
- Nie wiem – odpowiedział szczerze – Ale to jest
fajne…
----
łapcie, dzieciaki. Tak wakacyjnie.
----
łapcie, dzieciaki. Tak wakacyjnie.
Hahaha, uwielbiam Teddy'ego i czuc niezwykłą chemię między nim a Vicky... kochaniem :D
OdpowiedzUsuńLouis... Merlinie, jaki on jest słodki!
Bill jak dla mnie to za duży pantoflarz, powinien się bardziej otwarcie postawic Fleur. Ale... wtedy nie byłoby tylu możliwości na ciekawe wydarzenia jakie są teraz xd
Świat mi wiruje, jestem w euforii. Ale teraz nie o mnie. Świetliku co tu się dzieje? chemię tu widzę a dyć szkoła się skończyła, jakieś zaklęcie-zielono-nie-wiadomo-jakie a'la DominiQ. xD hehehe... Oj Vika, kochanie ty moje..
OdpowiedzUsuńŚwietnie,świetnie.. Buźki,Adaam <3
Ciekawe jakie to było zaklęcie... hm... Pewnie tego dowiemy się w następnym rozdziale^^ Życzę weny :3
OdpowiedzUsuńZapraszam do czytania i komentowania mojego bloga:
http://kolejnepokoleniepotterow.blogspot.com/
Zapraszam tez na fanpage na FB, gdzie jestem adminką (Luna)
https://www.facebook.com/pages/Jaram-sie-jak-Tonks-Lupinem/302367386502237?ref=tn_tnmn
Czekam *o*
OdpowiedzUsuńTo się porobiło *o* Lubię zamieszanie :D
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie! Czytałam już kilka opowiadań z "nowej ery", ale żadne nie było tak dobre, jak to :) Dzięki Tobie pokochałam Teda *_*
Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejną część!
"- Nie lubię cię Lupin" - najśmieszniejszy moment jaki mogłaś wymyślić :) Jak jej to mogło przejść przez usta? Już to widzę jak go nie lubi, a wzdycha za nim we Francji co nie miara!
OdpowiedzUsuńKocham, kocham scenę za Muszelką. Luis to najsłodszy młodszy brat jakiego można sobie wymarzyć!
Kocham Cie <3 i to opowiadanie! Super! *.* nie mogę się doczekać na kolejne części <3 super piszesz. Życzę weny :D pozdrawiam i zapraszam do mnie ;*
OdpowiedzUsuńhttp://hermionesmagiclife.blogspot.com/