♪♫ How can we dance when our earth is turning?
How do we sleep while our beds are burning?
------
ostatnio łapie mnie zastój . wiec jeśli będę publikować rzadziej, nie zabijajcie .
------
How do we sleep while our beds are burning?
------
ostatnio łapie mnie zastój . wiec jeśli będę publikować rzadziej, nie zabijajcie .
------
Muszelka, ze względu na
swoje położenie, jest bardzo spokojnym miejscem – drastycznie zmienia się to
jednak, gdy do grona jej mieszkańców dołącza nadpobudliwy dziewiętnastolatek i
jego równie ruchliwa babcia.
Pani Tonks wyglądała na raczej
spokojną osóbkę. Jeśli nie wygląd, to choćby wiek powinien sygnalizować, że jej
ulubionym zajęciem będzie szydełkowanie, wertowanie starych ksiąg z eliksirami
albo cokolwiek, co nie wymaga wiele wysiłku. Otóż nie!
Od pierwszego dnia Andromeda
siała popłoch. Zaczęło się od tego, że uparła się, by pomagać Fleur w kuchni.
Była świetną kucharką, nawiasem mówiąc, czym zyskała sobie cichą nienawiść pani
domu. Potem zaczęła także nadzorować sprzątanie, samodzielnie podejmując się
niektórych obowiązków. Apogeum negatywnych emocji Fleur osiągnęła, gdy starsza
kobieta zaczęła werbować jej dzieci, niczym małe, podatne szczeniaczki, do
swojej rozochoconej armii.
Andromeda Tonks stanowiła zagrożenie
– to od pierwszej chwili zauważył radar Fleur.
Kolejną równie groźną istotą
okazał się być wnuk starszej pani. Fleur zbyt dobrze znała myśli
dziewiętnastoletnich chłopców – och, Merlinie! Oni wszyscy byli tacy sami! – by
zauważyć, że kręci się niebezpiecznie blisko jej córki. Jej małej, kochanej Victoire!
Nawet jeśli sama dziewczyna tego nie zauważała.
Rzeczywiście, skoncentrowany
obserwator, który wiedział, czego szukać, mógłby dostrzec małe, z pozoru
niewinne gesty wymieniane przez dwoje nastolatków. Ot, takie tam – spojrzenia,
nieco dłuższe niż by wypadało; dotknięcia dłoni, przypadkowe oczywiście; uśmiechy
pod nosem; rozkojarzenie; nieprzespane noce…
Fleur się to nie podobało, o
nie, ani trochę.
Po pierwsze dlatego, że Victoire
– nieważne, że już siedemnastoletnia – wciąż była jej małą córeczką.
Po drugie dlatego, że dziewczyna
przede wszystkim musiała skupić się teraz na nauce! Tak, jest młoda, jej umysł
teraz chłonie najwięcej, a musi być dobra. Musi, bo inaczej ten świat ją
zmiażdży – a jest bezlitosny i okrutny.
Po trzecie dlatego, że
akurat Teddy nie był odpowiednim materiałem na partnera. Tak, Fleur wiedziała,
że był dobrym chłopakiem – nie zmieniło to jednak faktu, że lubił otaczać się
wianuszkiem dziewcząt. Fleur nie chciała, żeby jej córka musiała cierpieć.
Postanowiła więc przyjąć
typową dla siebie taktykę obronną – a nic tak nie pomaga w budowaniu porządnego
muru, jak rodzina. Wiedziała, że raczej nie ma co liczyć na męża. Był złotym człowiekiem,
ale – jak typowy mężczyzna – nie potrafił zrozumieć kobiety.
W przypadku niebezpiecznego
zauroczenia młodym Lupinem trzeba było wytoczyć ciężką artylerię. Najlepiej
natychmiast, teraz, już, w tym momencie. W neutralnym miejscu. Przy świadkach.
Przy śniadaniu.
- Może wybralibyście się na tydzień
do dziadków we Francji? – zapytała słodko.
Tak widziała to Fleur. Trochę
inaczej odebrały to jej dzieci:
Louis zastanawiał się nad
tym, jakby uniknąć pracy dzisiejszego dnia i zamknąć się w pokoju, debatując
nad losem magicznych zwierząt, które kłusownicy zamykali w niewoli. Był bardzo
ambitnym trzynastoletnim chłopcem.
Dominique rozważała w głowie
taktykę - wolno żując dziwnie wyglądającą, niebieską owsiankę pani Tonks o
smaku „polnych jagód zbieranych o poranku” – którą pomagał jej opracować wczoraj
Ted. Okazał się być bardzo praktycznie pożytecznym partnerem przy tajnej grze w
Quidditcha.
Victoire rozmyślała i
fantazjowała o tym, co zostanie jej polecone do stworzenia, zrobienia, odkrycia
lub znalezienia, gdy będzie już – już jutro! – w mieszkaniu Phyllidy Spore.
Rano otrzymała jakimś dziwnym, egzotycznym ptakiem, przypominającym małego
strusia (dosłownie małego, wręcz miniaturowego – taką kieszonkową wersję!), liścik,
gdzie znajdował się adres, pod który miała się udać i godzina, na którą miała się
stawić. Ted już obiecał jej, że ją podwiezie. Tym razem Harry NAPRAWDĘ pożyczył
mu motor Syriusza. Tak przynajmniej twierdził Lupin.
Wtem, nagle, jak ostry błysk
w ciemnościach, jak huk w ogłuszającej ciszy, jak ostry płomień w czasie
ulewnego deszczu, do ich świadomości wdziera się stanowczy, zimny głos matki:
- Jutro do Francji. Niszczę
wasze marzenia.
Victoire mogła przysiąc, że
wtedy wszystko na chwilę zamarło.
Po chwili trzy głosy zerwały
się, łapiąc szybko powietrze, przekrzykując się nawzajem i podając coraz
bardziej błahe argumenty:
- Jutro, mamo? Ale ja nie
mogę… Musze przygotować sobie tyle rzeczy, muszę porządnie uporządkować wiele
spraw i mam całą masę ważnych…!
- Ja nie mogę, mamo.
Naprawdę, nie czuję się ostatnio najlepiej. Chciałam trochę odpocząć, może trochę
się pouczyć, poćwiczyć…
- Nie, mamo! Ja już się
umówiłam, już obiecałam… Sashy, że się spotkamy! Nie mogę tego odwołać, tak
dawno się nie widziałyśmy i…!
Nie zdarzyło się jeszcze w Muszelce, że rządom matki sprzeciwiły
się wszystkie pociechy równocześnie.
Kubek, który Fleur odłożyła
na stół, sprawił – swym trzaskiem – że każdy się trochę wzdrygnął, nawet ona
sama.
- Pojedziecie do Francji –
powiedziała, a w głowie stłumiła francuskie przekleństwo – Dziadkowie się ucieszą.
Już do nich pisałam. Nie możecie sprawić im zawodu.
„O, tak”, pomyślała ze złością
Victoire, „jeżeli nie działa postawienie na swoim, lepiej od razu zabrać się za
naciąganie sumień niewinnych dzieci.”
Postanowiła być twarda.
Jest, och, Merlinie! no, siedemnastolatką i czas, żeby sama zaczęła działać. Nie
przychodził jej jednak do głowy żaden argument na tyle wiarygodny, żeby można
go było wygodnie zaserwować i nie musieć za wiele tłumaczyć, więc postanowiła
powiedzieć prawdę – i to był jej największy błąd.
- Mamo, ja nie mogę jechać –
powiedziała wyraźnie – Mam zamiar zacząć pracę, staż… - wzruszyła ramionami –
Nie wiem sama, jak to nazwać. W każdym razie, będę współpracować z Phyllidą
Spore, tą pisarką, bo zamierzam, chcę i kocham pisać. Taka szansa nie powtórzy
się już, bynajmniej nie prędko. Dlatego, proszę, nie mogę wyjechać do Francji.
Muszę tu zostać.
Znacie tę ciszę, co to jest bardziej
wymowna niż jakiekolwiek słowa?
Cóż, Fleur jej nie znała…
- Jak to? – żachnęła się – O nie, nie,
nie, moja droga. Victoire nie pozwalam ci na to. To nie jest dobry pomysł, to
nie jest dobry sposób na życie, więc proszę cię… Jeśli to twoje hobby, proszę
bardzo. Chcesz to baw się w pisanie historyjek, ale ja nie mam zamiaru płacić
majątku za jakieś zajęcia, które są nijak nie przydatne…
- Nie trzeba za nie płacić – odezwał
się Teddy.
- Są za darmo – dołączyła się cicho Victoire.
Fleur popatrzyła na nich zimnym
wzrokiem. Czyli to ten młody Lupin nawtykał jej małej córeczce takich głupstw
do głowy…?
- Nie zgadzam się. Pojedziesz do Francji.
Wszyscy pojedziecie – objęła spojrzeniem trójkę swoich dzieci.
- Ale mamo… - zaprotestowały jednocześnie
dziewczyny. Teddy wyłączył się z rozmowy. Pani Tonks westchnęła ciężko. Bill w
ogóle zdawał się nie słyszeć wymiany zdań. A Louis… on się z tym pogodził. W
sumie i tak nie miał tu nic do roboty.
- Nie – ucięła krótko Fleur.
Victoire wybiegła z domu.
Nie pamiętała, ile czasu po prostu
pędziła przed siebie, płacząc, a przez ile wpadała w szał i zaczynała
przeklinać ma Merlina wszystko, co akurat znajdowało się obok. Nawet chmury – o
tak, nie ma to jak nawrzeszczeć na chmury…
Zostawiła za sobą plażę, dom, matkę,
kłopoty. Miała ochotę odlecieć gdzieś daleko, gdzie byłaby sama, wolna i
niezależna.
Nie wiedziała, dlaczego znalazła się
akurat pod domem Scotta Wooda. W końcu ostatnio zdobyła tutaj raczej niekoniecznie
przyjemne wspomnienia. Nawet teraz wzdrygnęła się, gdy pomyślała o lepkich palcach
Flya, dotykających jej skóry.
Zastukała kołatką w kształcie głowy
lwa, która okazała się być całkiem… żywa.
- Pani do kogo? – zapytała.
- Och – przestraszyła się Victoire –
Proszę mi wybaczyć. Hmm. Czy zastałam Scotta?
Kołatka ziewnęła wielką, miedzianą paszczą,
potem warknęła cicho i już po chwili zza drzwi wyłonił się Scott.
- Cześć – ucieszył się na jej widok.
Dziewczyna westchnęła z ulgą i
przytuliła go, zaskakując tym ich oboje.
- Przepraszam, Scott – wymamrotała mu w
szyję – Muszę z kimś porozmawiać, natychmiast. Nie wytrzymam oczekiwania na
list od Sashy.
- Jasne – chłopak delikatnie poklepał
ją po ramionach.
Kołatka odchrząknęła.
- Może byście tak weszli do środka? –
zapytała, rzucając im spojrzenie spode łba.
- No tak – Scott przepuścił dziewczynę
w drzwiach, uparcie unikając gniewnego spojrzenia miedzianego lwa.
- Rodziców nie ma - zamknął drzwi – Pracują,
znowu. Jestem sam - państwo Wood doczekali się tylko jednego potomka.
Wziął Victoire pod rękę i zaprowadził
ją do zagraconego sprzętem sportowo – bezużytecznym salonu. Usiedli na kanapie
pokrytej miękkim, magicznym futerkiem w kolorze przypalonego podpłomyka.
- O czym chcesz porozmawiać?
Dziewczyna zaczerpnęła głęboko
powietrza, jakby szykowała się na dłuuugie nurkowanie, po czym streściła mu po
krótce całą sytuację.
Wood patrzył i przytakiwał, nie
przerywając jej. Był wyjątkowo dobrym słuchaczem - oczywiście, jak na faceta…
- Nie rozumiem, dlaczego nie możesz się
jej postawić – oświadczył w końcu, gdy Victoire opadła na kanapę. Zamknęła oczy
i starała się uporządkować myśli.
- To moja matka.
- No i? Jesteś nastolatką, masz prawo
do buntu!
Vicky pokręciła głową, ale na jej
twarzy pojawił się nikły uśmiech.
- To. Jest. Fleur. – powiedziała bardzo
wyraźnie – W jej domu nie może wystąpić coś takiego jak młodzieńczy bunt.
Scott oparł się wygodnie i podrapał w
roztargnieniu po brodzie.
- Ona jest trochę jak jakiś dyktator,
nie sądzisz?
Victoire zaśmiała się.
- Zdecydowanie – przytaknęła – Ale ja
wiem, że nas kocha i chce jak najlepiej.
- To logiczne – pokiwał głową Wood – W
końcu to twoja matka. Ale czy nie mogłaby siać dyktatury… gdzieś indziej?
Rodzinny dom nie jest najlepszym miejscem na władzę absolutną.
- Wiem o tym.
- W każdym bądź razie, jesteś
nastoletnią czarownicą. Musisz wymyślić jakiś genialny plan i sięgnąć po swoje.
- Genialny plan… - powtórzyła dziewczyna
– Genialny plan…
- To musi być coś lekkiego, ale
porządnie zaserwowanego – Scott uderzał sobie w zamyśleniu palcem o wargę – Coś
łatwego w wykonaniu, ale sprytnego. Jednak nie na tyle, że podchodziłoby pod
nikczemną zbrodnię…
- Genialny plan… - mamrotała dalej Victoire.
- Oczywiście, musi być też niewyczuwalne.
I ściśle tajne. Nie możemy przecież pozwolić sobie na wpadkę, bo…
- Wood! – ocknęła się nagle dziewczyna,
a zrobiła to tak gwałtownie, że chłopak aż podskoczył.
- Przepraszam – zaśmiała się – Wiem już
– oznajmiła, gdy się uspokoiła – Scott, powiedz mi, czy w twojej rezydencji wciąż
znajduje się ta urocza piwniczka, gdzie matka twojego ojca gotowała sobie
eliksiry? – zapytała Victoire.
Oczy jej błyszczały, a na twarzy
wykwitał diaboliczny uśmiech.
Scott głośno przełknął ślinę.
- Przemyśl to, proszę cię.
Dziewczyna potarła dłonie w znaczącym
geście.
- Och, zapewniam cię, Wood, że
przemyślałam to bardzo dobrze…
Dalej. Daaaaleej ! :D
OdpowiedzUsuńMraaaaaaaaaaah ;****
OdpowiedzUsuńJezu, naprawdę się bałam, że po kilku rozdziałach stracisz zapał na pisanie, albo swój lekki styl. Ale nie, oczywiście że nie. I za to Cię kocham <3 xd
Podobał mi się fragment jakby z punktu widzenia Fleur. Tak jak to stwierdził Scott kocha swoje dzieci ale... jest dyktatorką ^_^ No cóż, oby plan wypalił!
Uwielbiam Teddy'ego i Andromedę, wiesz? :D
mcr
Na wstępie, bardzo udany szablon ^^
OdpowiedzUsuńKrzyczenie na chmury, kłótnia z mamą, wybieganie z domu- jeszcze tylko przefarbuje się na czarno i będzie ze mnie rasowa BUNTOWNICZKA! ;D
a teraz poważnie, ty wiesz, że uwielbiam czytać twoje prace, także nie będzie dla ciebie zaskoczeniem iż podobało mi się.
ubóstwiam kołatkę- Lwa- musisz ją jeszcze gdzieś zaangażować, ona będzie MISTRZEM!
całuję, Adaam ;*
dzień dobry, dobry wieczór pozdrawiam wszystkich z "Żeroma", nasz Jelon teraz się dobrze bawi ale za niedługo będzie kolejny rozdział, a jak nie to ja ją zmotywuje odpowiednio^^
OdpowiedzUsuńdo miłego, Adaam xD
Kocham cię! xD
Usuń