Rozdział VIII

- Czego potrzebujemy? – Victoire pochylała się nad cynowym kociołkiem, z którego buchała para i pojedyncze bąbelki płynu.
- Jesteś tego pewna? – zapytał znowu Scott. Zadawał to pytanie co trzy minuty.
- Tak – odpowiedziała mu Vicky jak co trzy minuty.
Westchnął i spojrzał na listę.
- Eliksir Euforii – odczytał – Składniki, hmm… Pancerzyki chitynowe?
- Są – potwierdziła dziewczyna.
- Figi abisyńskie?
- Tak – przytaknęła.
- Sok z cytryny?
- Mhm.
- Mięta?
- Co? – zmarszczyła brwi Victoire.
- Mięta – powtórzył Scott – Łagodzi skutki uboczne.
- Skutki uboczne…?
- Mhm. Uzależnienie, nadmierny chichot, niepochamowana chęć łapania ludzi za nosy… - wymieniał.
- Ugh – jęknęła dziewczyna, ale po chwili wybuchnęła śmiechem.
Scott spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Nie rozumiem co w tym śmiesznego – stwierdził ponuro.
Victoire uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Fleur łapiąca ludzi za nosy? – parsknęła – Samo to jest zachwycające!
Chłopak pokręcił głową, patrząc na nią z politowaniem, ale usta mu drżały. Powstrzymał się jednak, bo umiał panować nad emocjami dużo lepiej niż jego przyjaciółka.
- Nie sądzisz, że jeśli twoja matka zacznie łapać ludzi za nos, ktoś się zorientuje? Wiesz, ona raczej rzadko wdaje się w kontakty międzyludzkie…
Dziewczyna pokręciła głową, wciąż się uśmiechając.
- Przynajmniej byłoby zabawnie – wzruszyła ramionami, ale na wszelki wypadek dosypała jeszcze mięty. Dużo mięty.
Trzy godziny później Victoire wracała powoli do Muszelki. Na twarz starała się przybrać jak najbardziej cierpiętniczy i skruszony wyraz, a w dłoni trzymała flakonik perfum matki Wooda, w którym tak naprawdę przelewał się Eliksir Euforii.
Ani Vicky, ani Scott nie byli pewni jak on dokładnie działa, ale wydawał się być względnie niegroźny. W końcu chyba jeszcze nikt nie umarł od nadmiaru szczęścia, prawda? Wystarczyłoby tylko podać Fleur eliksir, a ona w przypływie radości albo zgodzi się na „staż” swojej córki, albo zacznie łapać ludzi za nosy. Wszystko pięknie.
Tylko jak zaaplikować jej Eliksir tak, aby się nie zorientowała? Hmm…
Victoire miała nadzieję dostać się do domu niepostrzeżenie. Niestety, wiecznie czujna Fleur nie odpuściłaby kolejnej kłótni z córką. Szczególnie, że jakoś musiała wyładować cały ten kumulujący się w niej od kilku dni stres.
W kuchni nie było nikogo – pani Weasley wszystkich wygoniła do swoich zajęć. Jej córka otworzyła drzwi i zaskoczyło ją, że matka jej oczekuje.
Fleur siedziała wygodnie na jednym z krzeseł, w dłoniach trzymała kubek z jakimś parującym płynem. Victoire spojrzała najpierw na niego i przez podobieństwo do eliksiru, który właśnie trzymała w dłoniach, żołądek skurczył się jej do postaci małego orzeszka. Miała wrażenie, że cały jej genialny plan został wypisany na jej własnym czole i czujne oko Fleur wszystko wyłapało, a co za tym idzie – jej bystry umysł wszystko już wie.
Schowała flakonik perfum za plecami i spuściła głowę. Szkoda, że nie była już sześcioletnią dziewczynką, wtedy wszystko poszłoby łatwiej, bo miałaby jeszcze dziecięcy tłuszczyk, który dodawał jej uroku. Nigdy nie sądziła, że to powie, ale przydałby się jej właśnie teraz. Potrzebowała jakiejkolwiek pomocy.
Odchrząknęła.
- Mamo…
- Dlaczego podważasz moje decyzje? – zapytała Fleur – Dlaczego mnie bojkotujesz? Dlaczego mnie nie słuchasz? Dlaczego chcesz popełniać błędy? Dlaczego uważasz, że nie chcę dla ciebie jak najlepiej?
Victoire wypuściła ze świstem powietrze. Odpowiadanie na wszystkie pytania po kolei nie było dobrym pomysłem, szczególnie, że nie uzgodniła żadnej mocnej linii obrony z siostrą i bratem. W trójkę mogliby ją przekonać, ale Vicky nie widziała nawet, czy w ogóle próbowali. Dlatego musiała improwizować…
- Przepraszam, mamo – wymamrotała – To nie tak, że cię nie słucham… Ja tylko… ja sama… ja nie wiem…
Oj, Merlinie, jest beznadziejna. Prawdziwa mistrzyni pogrążania się, nie ma co…
- Chciałabym, żebyście pojechali do dziadków, gdyż uważam, że wyjdzie wam to na dobre.
- Tak, mamo – przytaknęła Victoire.
- Naprawdę nie mam zamiaru odbierać wam wakacji. To będą dwa tygodnie, które spędzicie we Francji. To piękne miasto. Wyjdzie wam to na dobre – powtórzyła, zastanawiając się, czy jej córka wie, że teraz przekonuje bardziej siebie, niż ją.
- Nie chcę się kłócić, mamo – Victoire uniosła głowę.
- Wiem o tym. Ja też nie. Dobrze, że się zgadzasz – Fleur odetchnęła. Czyżby z ulgą? – Twoje rodzeństwo także nie ma nic przeciwko.
„Och, a więc to tak?” – pomyślała Victoire i miała wrażenie, że zaraz zaczerwieni się ze złości – „Nawet nie próbowali się bronić!”
- Przepraszam, że zrobiłam scenę przy gościach – westchnęła jeszcze – Pójdę teraz do pokoju… - nawet nie zaczekała na odpowiedź i pobiegła na górę.
Miała ochotę trzasnąć drzwiami, oj miała. Ale mogłoby to wzbudzić podejrzenia matki. „Merlinie” – Victoire przewróciła oczami – „Jaki ona sieje postrach…”
Postawiła niewielki, fantazyjny flakonik perfum na biurku i usiadła naprzeciw niego.
Irytowała ją matka i jej żelazne zasady. Irytowało ją wieczne rozkazywanie, wieczne posłuszeństwo i wieczne wyrzuty. Miała po dziurki w nosie wszystkich tych momentów, w których Fleur podkreślała swoją wyższość, bo to było po prostu idiotyczne… Rodzice Wooda powtarzali mu, żeby robił co chce, ale niech robi to całym sercem. Victoire była pewna, że gdyby tylko mogła pisać, robiłaby to całym sercem. Z resztą, cały czas tak robi! Nie wyobraża sobie innej możliwości. Nie. Po prostu nie.
Z drugiej strony, to, co chciała zrobić, wydawało jej się nieetyczne. I właśnie – bezsprzecznie! - takie było. Ma podać swojej matce magiczny płyn, żeby osiągnąć korzyści tylko dla siebie? Idiotyzm i kompletny egoizm! Przecież tak nie można… Własną matkę…?! A jeśli coś pójdzie nie tak? Co wtedy zrobi?! Może się zakończyć dużo gorzej niż łapaniem za nosy…
Uderzyła głową w blat biurka. Nie, żeby to jakoś pomagało, ale przynajmniej… No przynajmniej… Nie, przepraszam. Taka reakcja w ogóle nie miała sensu.
- Muszę napisać do Sashy – stwierdziła Victoire, podnosząc głowę. Myśl spadła na nią nagle. Takie wielkie oświecenie. Wspaniale, może uderzanie głową w twarde przedmioty jednak działa!
Nie sądziła, że Sasha stanie się wyrocznią czy wróżbitką i przepowie jej jakie będą konsekwencje takiego zachowania, ale mimo wszystko dobrze byłoby poznać opinię przyjaciółki. Co do Wooda, miała pewność, że jest na nie. Jeśli zaś chodzi o Flya… Victoire skrzywiła się. Tak, jak na razie wciąż czuje się urażona i nie ma zamiaru się z nim kontaktować.
Wyjęła jakiś papier i zaczęła pisać:

Moja kochana przyjaciółko…

Nie bawiła się w dłuższe wstępy, dlatego od razu żywo zaczęła opisywać, o co chodzi – oczywiście, jak to dziewczęta mają w zwyczaju, starannie uwzględniła wszystkie szczegóły.

Dlatego błagam cię o pomoc, bo sama nie wiem, co mam robić. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, ale z drugiej strony… Ja muszę podjąć ten staż! Muszę! Od tego zależy całe moje życie…
Czekam na odpowiedź,
Victoire

- Victoire! – zawołała z dołu Fleur, na co jej córka nerwowo podskoczyła na krześle. Popatrzyła z przerażeniem na list, oderwała się od niego i szybko pobiegła na dół.
- Idę, mamo!
Teraz nie czas na prowadzenie wojny.
Jeszcze nie…
Głupiutka dziewczyna. Zawsze zapominała zamykać okno.
Dlatego, kiedy nerwowo zatrzasnęła drzwi, jej liścik wzbił się do lotu, chwilę błądził po pokoju i w końcu postanowił wyfrunąć. Na zewnątrz musiało mu się spodobać, bo krążył w powietrzu. Niestety, sam nie potrafił się utrzymać. Niesiony słabnącym wiatrem zbliżaj się do ziemi i czekało go nieuniknione – upadek. I w końcu wylądował.
Prosto na czyjejś dłoni…  

3 komentarze :

  1. Tak to znowu ja. Rozdział troszkę pokrętny ale jest dobrze. Jestem ciekawa kto dorwał się do tego listu oraz co zrobi Vika z tym stażem.. Czekam na więcej.
    PS. Pozdrawiam "Żeroma" i ciebie Jelonku też, Adaaam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawaj szybko kolejny rozdział! Muszę wiedzieć kto złapał ten list!:D I trochę więcej o Teddym! Najlepiej o Vicky i Teddym ;3
    Weny życzę c":

    OdpowiedzUsuń
  3. Super <3 mam nadzieję, że Teddy złapie ten list ;D
    zapraszam do mnie. wkrótce nowy rozdział ;)
    http://hermionesmagiclife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń